W historię życia marszałka zagłębiłem się bardzo szczegółowo dopiero wtedy, kiedy na potrzeby nowej książki stało się niezbędne poszukiwanie kolejnych faktów związanych z okresem powrotu Śmigłego do Polski po jego ucieczce z Rumunii, podczas której korzystał z pomocy Muszkieterów, organizacji dowodzonej przez Stefana Witkowskiego.
Kolejne skrawki informacji w żaden sposób do siebie nie pasowały. Składane ze sobą kłóciły się albo z dotychczas znanymi faktami z życia Rydza, albo sprzeczne były z obrazem jego osobowości, jaki przez lata wykształciły u mnie lektury historycznych książek i obrazy filmowe. Nie mogłem przecież ciągle pisać zdania, które i tak przewija się w książce – „tak nie mogło być". Często występuje wtedy, kiedy dostępne materiały wykazują zasadnicze sprzeczności. W przypadku Edwarda Śmigłego-Rydza takie stwierdzenie nie pada, lecz to wynik dokładnej, trwającej ponad rok pracy. Efektem jest ogromne zaskoczenie, bo szokiem stała się dla mnie dwoistość osobowości Śmigłego-Rydza, która determinowała sposób jego postępowania i bezpośrednio wpływała na w sumie tragiczny przebieg życia.
Śmiały wojownik i doskonały dowódca
Edward Rydz musiał zwrócić na siebie uwagę przełożonych już podczas służby w armii austriackiej, otrzymał tam bowiem propozycję stałej, zawodowej służby, z której oczywiście nie skorzystał. W polskim Związku Walki Czynnej ukończył Szkołę Oficerską z tak wysoką lokatą, że specjalną, bardzo zaszczytną odznakę otrzymał z rąk Józefa Piłsudskiego. Dowodzenie w służbie liniowej zaczął chlubnie, kiedy prowadzony przez niego III batalion Legionów Polskich okrywał się chwałą podczas ciężkich walk o Nowy Korczyn i Uścisków.
W ślad za sukcesami na polach bitew szły kolejne, w pełni zasłużone awanse, bojowy szlak znaczyły nowe miejsca wojennych sukcesów Śmigłego-Rydza: Dęblin, Anielin, Laski, na Podhalu – Stopnica i Marcinkowice, a gdy był już dowódcą pułku – Łowczówek, Konary, Tarłów. To tylko część wojennej drogi, podczas której wykazał się męstwem i wielkimi umiejętnościami dowódczymi. Nie można tu mówić jedynie o szczęściu, które potrafi towarzyszyć wojskowym, jeśli sukcesy odnosił nadal po nominacji na zastępcę komendanta I Brygady i znów odznaczał się wielokrotnie w bitwach pod Jabłonką, Kuklami i Kamieniuchą. Nie można również zapomnieć, że jako dowódca pułku ponownie odznaczył się w heroicznym boju odwrotowym pod Kostiuchnówką. Dla wolnej już Polski jako generał brygady dowodził podległymi jednostkami z tak wielkim powodzeniem, że wielokrotnie zadziwiał otoczenie i samego Piłsudskiego. Kolejne miasta znaczyły pasmo jego sukcesów, a w biografiach często wymienia się Kowel, Włodzimierz, Wilno, Baranowicze, Nowogródek, Dyneburg. Nie ma tu miejsca na opisywanie wojennych dokonań Edwarda Rydza-Śmigłego, a było ich przecież jeszcze dużo, bo pamiętać go powinny Żytomierz, Brześć, Wysokie Litewskie, Zambrów i Białystok, Grajewo i Święciany.
Historyk i ceniony nauczyciel akademicki, profesor Wiesław Jan Wysocki napisał o Rydzu: „Śmigły był szczęśliwym wodzem, ale i dowódcą posiadającym zaufanie podkomendnych; relacje i wspomnienia, ale i opinie oficjalne, podkreślają jego spokój, opanowanie, siłę i pogodę ducha, osobistą prawość i wiele uznanych żołnierskich przymiotów. Potrafił w najtrudniejszych sytuacjach wyzwolić energię żołnierską, a w okolicznościach dramatycznych podtrzymać morale wojska i oddziaływać na żołnierzy „elektryzująco", skutecznie wyzwalając w nich dodatkowy wysiłek. Niemal wszyscy podkreślają jego indywidualność, optymizm i uśmiech, udzielający się otoczeniu. Był jednym z najbardziej popularnych dowódców liniowych wojska Odrodzonej Polski".
Buława marszałkowska
W życiu Rydza nadszedł jednak czas zmian. Śmierć Piłsudskiego spowodowała powołanie Śmigłego na stanowisko generalnego inspektora Sił Zbrojnych (dokonał tego w nocy z 12 na 13 maja 1935 r. na posiedzeniu Rady Gabinetowej prezydent Ignacy Mościcki w oparciu o przekazaną wcześniej wolę zmarłego Marszałka). W kołach rządowych i politycznych powszechnie sądzono, że nowy generalny inspektor zajmie się sprawami wojskowymi, pozostawiając innym uprawianie polityki, jednak ci, którzy w to wierzyli, srodze się zawiedli. Nominacja na generała broni, buława marszałkowska oraz uznanie za pierwszą osobę po prezydencie Rzeczypospolitej zmieniły Rydza w pierwszoplanowego gracza na arenie politycznej. Takim pozostał do września 1939 r., takim usiłował być po 14 października '39, kiedy pod eskortą rumuńskiej żandarmerii i policji odesłano go w Alpy Transylwańskie do górskiej wioski Dragoslavele koło Kimpulungu nad rzeką Dimbovita. Wydarzenia w Dragoslavele i historia jego ucieczki są jednak na tyle ważne, że w pełni zasługują na dokładniejsze omówienie.
Nowy prezydent po klęsce wrześniowej, Władysław Raczkiewicz, skierował do Dragoslavele wysłannika, majora Zygmunta Borkowskiego z listem, w wyniku którego Śmigły złożył funkcję naczelnego wodza. Został nim teraz Władysław Sikorski, obejmując jednocześnie funkcję generalnego inspektora Sił Zbrojnych. Rydz nie rozumiał wtedy jeszcze, że wrześniowa zasada bronienia wszystkiego i nieoddawania niczego była niesłuszna. Wiedział, że w powszechnej opinii to on był winien całemu złu, a przecież podejmował decyzje na podstawie doniesień wywiadu i rad swojego sztabu. Było jednak faktem, że system jednoosobowego dowodzenia opartego jedynie na tych radach był błędem. Zabrakło wtedy perfekcyjnej łączności z dowódcami armii, opóźniały się meldunki docierające do sztabu naczelnego wodza. Niektórzy generałowie wykazali się nieudolnością graniczącą z niesubordynacją. Ten stan rzeczy nie trafiał do jego świadomości, ale mimo że poczucie krzywdy i kłębiące się ambicje nakazywały dalsze działanie, nie mógł się na nie zdecydować. Sytuacja w miejscu internowania zaczynała być jednak bardzo trudna. Wobec zwiększających się w całej Rumunii wpływów niemieckich oraz planów rządu Sikorskiego zmierzających do wywiezienia Śmigłego na Cypr, powstały koncepcje ucieczki marszałka z miejsca internowania. Ich twórcą był pułkownik Romuald Najsarek mający pełną swobodę poruszania się po okolicznym terenie, pełnił bowiem funkcję ministranta wojskowego kapelana księdza dziekana Edmunda Zapały przemieszczającego się pomiędzy pobliskim obozem dla internowanych żołnierzy polskich w Kimpulungu a willą, w której pod strażą przetrzymywano marszałka. Oczywiście w planach uwzględniono wszystkich mieszkańców – oficerów towarzyszących Rydzowi. Po powrocie z Paryża w przygotowania włączył się major Julian Piasecki, który dysponując paszportem dyplomatycznym, swobodnie mógł poruszać się po całych Bałkanach. Czynnie współpracowali płk Zygmunt Wenda, major Jerzy Krzeczkowski, osobisty lekarz marszałka – doktor podpułkownik Henryk Cianciara oraz ksiądz Zapała.
Ciemna noc 15 grudnia 1940 r. sprzyjała realizacji planów. Śmigły z odprowadzającym go kawałek Krzeczkowskim, niezauważeni przez rumuńskich strażników, wykradli się z rezydencji przez wycięty wcześniej otwór w ogrodzeniu z drutu kolczastego, jakim otoczono willę. Śmigły, samotnie pokonawszy pieszo około półtora kilometra, dotarł do samochodu kierowanego przez płk. Eugeniusza Kogut-Wyrwińskiego, w którym był już płk Najsarek. Pojechano w kierunku granicy rumuńsko-węgierskiej. Przekroczono ją z umówionym przemytnikiem. W rezydencji pozostali płk Zygmunt Wenda pełniący od dawna przy Śmigłym funkcję oficera do zadań specjalnych, mjr Krzeczkowski i kierowca Kutnik. Mieli ukrywać przed Rumunami nieobecność najważniejszego z internowanych możliwie najdłużej. Następnego dnia Wenda również niezauważony opuścił willę i zdołał wyjechać z Rumunii. Poważnemu, a nawet brutalnemu śledztwu poddano drugiego oficera, który pozostał w willi, majora Jerzego Krzeczkowskiego. Ten nie zdradził niczego, a przekazany Niemcom uciekł z ich transportu i bezpiecznie dotarł do Turcji.
Ucieczkę, a właściwie „zniknięcie" Śmigłego z Dragoslavele przygotowano perfekcyjnie.
Dotarł z towarzyszami na Węgry, a już w momencie, gdy wchodził do budapeszteńskiego mieszkania, ze Stambułu został wysłany podpisany przez niego list do rumuńskiego prefekta Kimpulungu. Miejsce nadania wskazywało fałszywy kierunek ucieczki i Niemcy (a także wywiad Sikorskiego) zostali skutecznie wprowadzeni w błąd, bowiem niemiecki sekretarz stanu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, baron Ernst von Weizsäcker w specjalnej nocie stwierdził, że obecność w Turcji tak ważnej osoby wojskowej (Militärperson), jest pogwałceniem neutralności tego państwa. Pogłoski o pobycie Śmigłego w Turcji umacniał fakt, że po głównych ulicach Stambułu, nie omijając tych, gdzie zlokalizowane były budynki niemieckiego poselstwa, spacerował człowiek ucharakteryzowany na marszałka. Uśmiech może dziś wywołać fakt, że niemiecki ambasador w Ankarze Franz von Papen oświadczył, że jest w posiadaniu poufnych doniesień tureckiej policji politycznej stwierdzających, iż Śmigły-Rydz 20 stycznia 1941 r. opuścił Turcję, udając się przez Irak do Palestyny. Plotki głosiły również, że widziano uciekiniera w Egipcie, Ameryce, na Cyprze, a nawet w koloniach angielskich.
Niebezpieczne Węgry
Na Węgrzech marszałek początkowo przyjął tożsamość profesora ze Lwowa Stanisława Kwiatkowskiego. Wywiad niemiecki w Budapeszcie nie miał najmniejszej możliwości sprawdzenia tego nazwiska na terenie sowieckim. Po ucieczce z Rumunii głośno się zrobiło o Śmigłym w całej Europie, a liczne gazety, w tym węgierskie, publikowały jego zdjęcia, więc całkowicie zmienił wygląd. Ponieważ ze wszystkich przedwojennych zdjęć znano jego całkowitą łysinę, teraz nosił perukę i przyciemnione okulary, zapuścił bródkę i krótkie wąsy. Otrzymał fałszywe dokumenty na nazwisko Stanisław Rogowski i występował jako stryj swego węgierskiego intendenta, kwatermistrza i ostatniego adiutanta Bazylego Rogowskiego. Jednak w mieście przepełnionym Polakami ryzyko rozpoznania było zbyt duże. Często zmieniał miejsce pobytu: Szeged w południowej części kraju i wyjazd do Budapesztu, gdzie mieszkał u Rogowskiego, ukrywał się też w sanatorium doktora Pajora i w samotnej, podbudapeszteńskiej willi wdowy po wybitnym austro-węgierskim generale, hrabiny Karolyne Marenzi.
W Budapeszcie było jednak niebezpiecznie. Zmieniono miejsce pobytu marszałka na położony nad Balatonem pensjonat w Balaton-földvár. I tu nie mógł być długo. Z nowymi, doskonałymi dokumentami znów gościł w klinice Pajora, gdzie przeszedł wszechstronne badania zakończone niezłymi wynikami. Nie stwierdzono żadnych zmian w żołądku, płucach i sercu. Klinika stała się miejscem następnej tragedii w życiu Śmigłego. Właśnie tu zmarł na zawał serca bliski marszałkowi płk Wenda, któremu udało się wcześniej przedostać do Budapesztu. Pogrzeb zwrócił uwagę wielu środowisk w stolicy Węgier. Rydz znów musiał zmienić kwaterę. Wybrano Balaton Zamardi. Potem szybka przeprowadzka do pobliskiego Szantod, gdzie mógł odbywać wielokilometrowe spacery będące treningiem przed wyprawą do Polski. Wtedy, jak w noweli Jacka Londona, nadeszło „nieoczekiwane". Wystąpiły bóle żołądka oraz dziwne, tępe w okolicy serca. Prawdopodobnie był to pierwszy sygnał nadchodzącej choroby, której jeszcze nie mogły potwierdzić badania lekarskie.
Na Węgrzech Śmigły-Rydz przebywał prawie rok, od drugiej połowy grudnia 1940 do października 1941 r. Niewątpliwe było zaangażowanie Śmigłego w tworzenie „nowej siły" na bazie dawnych oficerów legionowych, gdzie prym wiódł Julian Piasecki. Przykro to stwierdzić, lecz dziś można mieć prawie pewność, że osoba łatwowiernego i prawomyślnego marszałka stanowiła tu rodzaj szyldu dla Polaków prowadzących własne gry polityczne. Bezpośrednich dowodów na poparcie tej tezy nie ma, ale wystarczy dokładniej przyjrzeć się zajęciom marszałka podczas pobytu na Węgrzech. Czas tam spędzony był okresem rozliczeń z przedwojenną i wojenną historią oraz z samym sobą. W Szantod napisał krótkie, ale zawierające wiele trafnych uwag opracowanie zatytułowane „Czy Polska mogła uniknąć wojny?". Na Węgrzech powstały też wiersze Śmigłego przepełnione prawdziwie młodopolską wrażliwością i smutkiem, choć czasami także wewnętrznym buntem. Czytając je, nabiera się przekonania, że człowiek myślący z pełnym zaangażowaniem o dalszej karierze politycznej oraz koniecznej walce o nowe stanowiska i awanse nie mógłby napisać strof utrzymanych w klimatach wewnętrznego rozbicia, wskazujących raczej na przymus dalszej egzystencji. Walczyć z konkurentami do władzy, z zapiekłymi wrogami – o obecności których doskonale wiedział Śmigły – może jedynie człowiek zdeterminowany i wewnętrznie silny, a takim niewątpliwie wówczas nie był.
Dyskusje na temat ówczesnych działań marszałka muszą się wiązać z osobą Juliana Piaseckiego. Ze Śmigłym łączyła go zarówno przeszłość związana z Obozem Zjednoczenia Narodowego, jak i umiłowanie piłsudczykowskich tradycji. Był on jednak, nawet w porównaniu z marszałkiem, zdecydowanym radykałem wierzącym w stabilizację opartą jedynie na silnie umocowanej hierarchizacji władzy skupionej wokół zdecydowanego autorytetu. Sam takiego w środowiskach sanacyjnych na Węgrzech nie miał, a budował tam grupę wzorowaną na POW – opozycyjną wobec obozu Sikorskiego. To miała być oparta na starych żołnierzach Piłsudskiego konkurencja dla ZWZ-AK. Potrzebna była jednak na jej czele zdecydowana osobowość, znana postać, a nie człowiek drugiego planu, jakim sam był. Piaseckiemu potrzebny był Śmigły-Rydz. Po niego i jego zgodę jeździł do Rumunii. Kiedy zdołał przekonać marszałka, mogła powstać nowa organizacja, którą nazwano Obozem Polski Walczącej (OPW). Głównym celem OPW był powrót jego członków do kraju i wzięcie udziału w konspiracyjnej walce z okupantami. Nie można jednak zapominać o zadaniach politycznych tej organizacji i jej poglądach dotyczących londyńskiego ośrodka rządowego, bo charakter i przekonania Piaseckiego dwuwładzę lub współpracę wykluczały. Kluczową kwestią wyjaśniającą problem prawdziwego przywództwa OPW jest faktyczna data jej powstania. Należy lokować ją nie w chwili przyjęcia nazwy i opracowania roty przysięgi, bo w tym uczestniczył już Śmigły podczas pobytu na Węgrzech, ale znacznie wcześniej, kiedy do Polski ruszył w celach sondażowych pierwszy wysłannik grupy organizowanej przez Juliana Piaseckiego. Właściwie wysłanniczka, bo była nią Regina Hubicka, żona generała Stefana Hubickiego, obecna wraz z mężem na pierwszym spotkaniu tworzonej koalicji w końcu maja 1940 r. Uczestniczyli w nim także Julian Piasecki, Bazyli Rogowski, Stanisław Jarecki, płk Wacław Lipiński. Niedługo później organizacja zaczęła się rozrastać, a znaczącą rolę odgrywała w niej Sława Wendowa, małżonka płk. Zygmunta Wendy przebywającego wtedy ze Śmigłym w rumuńskim Dragoslavele.
Okres pobytu marszałka na Węgrzech Piasecki umiejętnie wykorzystał na werbunek nowych członków i budowę struktur tajnego związku. Kandydatów pozyskiwano nie tylko wśród polskich uchodźców cywilnych, lecz przede wszystkim w obozach internowanych oficerów, gdzie wielu wyższych szarżą szybko deklarowało swoje poparcie. Pracy było dużo, bo zasięgiem obejmowano nie tylko Węgry, lecz również Rumunię. Piasecki w te działania praktycznie Rydza nie angażował, prawdopodobnie nie będąc do końca pewnym jego jednoznacznego i trwałego stanowiska wobec roli, jaką OPW spełnić miał w kraju. Mógł obawiać się słusznych wątpliwości Śmigłego w kwestii możliwości zjednoczenia wszystkich organizacji podziemnych pod skrzydłami Obozu Polski Walczącej, a te wahania, wzmacniane jeszcze przez płk. Wendę, wyczuwał cały czas. Należało się spieszyć, bo w kraju podziemna armia kierowana przez Sikorskiego za pośrednictwem Grota-Roweckiego rosła w siłę.
Pierwszy etap mający rozpocząć przerzuty nowych członków do Polski zakończono w połowie 1941 r. Wtedy na Węgrzech pozostawała jedynie delegatura OPW kierowana przez gen. Stefana Hubickiego i płk. Eugeniusza Kogut-Wyrwińskiego. Najważniejszą kwestią stał się bezpieczny przejazd do kraju marszałka Śmigłego-Rydza.
Do Polski
Już od początku września Śmigły rozpoczął długie marsze terenowe mające być treningiem przed trudami nielegalnego przekroczenia polskiej granicy. Razem z Rogowskim poczynili także odpowiednie zakupy na drogę do Polski. Piasecki przygotowywał przerzut. 24 października 1941 r. u hrabiny Marenzi doszło do spotkania z kurierem mającym pełnić rolę przewodnika na trudnej trasie przez granicę, podczas której dla bezpieczeństwa należało omijać łatwiejsze szlaki. Był nim Stanisław Frączysty pseudonim „Sokół" z Chochołowa, członek grupy sabotażowo-dywersyjnej organizowanej przed wojną przez polski wywiad. Kurier te szlaki przez Tatry znał doskonale, bo już od dłuższego czasu, mniej więcej dwa razy w miesiącu, prowadzał tamtędy grupy ludzi. Przekazywał ich w warszawskim lokalu kontaktowym i ponownie wracał na tatrzańskie dukty. W październikowym spotkaniu w willi na wzgórzu Svobhegy uczestniczyli Julian Piasecki, Józef Lebedowicz, Jan Zientarski, Bazyli Rogowski i oczywiście nazywany teraz profesorem Śmigły-Rydz. Dokładnie uzgodniono całą trasę, a na następny dzień ustalono czas wyjazdu z budapeszteńskiego dworca kolejowego Keleti, aby pociągiem dojechać w pobliże słowackiej granicy.
Niewiele brakowało, aby 25 października okazał się pechowym dla całego przedsięwzięcia. Do Śmigłego, Piaseckiego, Rogowskiego i Frączystego, którzy razem mieli przekraczać granicę, dołączyła na Keleti Węgierka przedstawiająca się imieniem Margit. Kiedy cała piątka zajęła miejsca w pociągu, potwierdziły się obawy Piaseckiego, że środowiska piłsudczyków na Węgrzech są pod obserwacją ludzi związanych z Sikorskim. W wagonie niespodziewanie pojawił się dowódca zakonspirowanej w Budapeszcie placówki kurierskiej ZWZ Paweł Zalewski w obstawie swoich podwładnych. Nie rozpoznał doskonale ucharakteryzowanego Śmigłego, lecz Piaseckiemu i Rogowskiemu oświadczył, że w przypadku, jeśli pojadą w kierunku granicy, natychmiast przekaże ich węgierskiej żandarmerii. Obaj opuścili pociąg na następnej stacji. Piasecki, pilnowany przez Polaków, mógł tylko dyskretnie pomachać odjeżdżającym, ale Rogowski – korzystając z tłoku na peronie – wskoczył ponownie do wagonu Nur für Deutsche. Ostatnią stacją była Rożniawa, gdzie czekało auto kierowane przez Słowaka Hliwiaka mające dowieźć całą grupę do granicy. Kiedy samochód ruszał, okazało się, że podenerwowany Śmigły pozostawił ukrytą w przedziale pociągu paczkę przekazaną przez Piaseckiego, zawierającą drobiazg... dziesięć tysięcy dolarów. Poszukiwania pociągu, który tymczasem przestawiono na bocznicę, zakończyły się powodzeniem – cenna paczuszka została odnaleziona.
Po pożegnaniu młodej Margit i Hliwiaka po zmroku pozostała trójka ruszyła przez lasy w kierunku granicy i nad ranem 26 października dotarła do słowackiej wioski Gemerská Poloma. Tu, po krótkim oczekiwaniu, nastąpiło spotkanie z następnym kierowcą – przewodnikiem, oczywiście znajomym Frączystego – Józefem Hudecem, a po kilku godzinach wszyscy korzystali już z gościny jego domu w Twardoszynie. Znów należało wyczekiwać nocy sprzyjającej skrytemu przekroczeniu granicy słowacko-polskiej. Po zmroku Hudec odprowadził ich w pobliże granicy. Od słowackiej wsi Sucha Hora szli już sami w kierunku Chochołowa. Jedyne niebezpieczeństwo groziło im ze strony niemieckiego patrolu spotkanego przed mostem na Czarnym Dunajcu, lecz dzięki białym, maskującym strojom szczęśliwie nie zostali dostrzeżeni. W pokonaniu dalszej drogi pomógł Franciszek Frączysty, brat Stanisława, mieszkający właśnie w Chochołowie i jeszcze tej samej nocy ruszono furmanką do Szaflar, gdzie wczesnym rankiem wsiedli do pociągu, by około południa 27 października znaleźć się w Krakowie. Po dwóch dniach odpoczynku i spotkań, jakie czekały tu Śmigłego, nastąpił wyjazd do Warszawy.
Pobyt Edwarda Śmigłego-Rydza w Polsce owiany jest do dziś mgłą tajemnicy, dziesiątkami niedomówień i sprzecznych informacji najczęściej godzących w dobre imię marszałka, lecz oddzielna to historia, ściśle związana z losami Muszkieterów Stefana Witkowskiego i wymagająca osobnego tekstu.
Autor pracuje obecnie nad książką poświęconą historii Muszkieterów o roboczym tytule „Świat Muszkieterów. Zapomnij albo zgiń". E-mail: jerzy.rostkowski@wp.pl
Skomentuj