Uczyniono z niego najbardziej nieudolnego premiera II Rzeczypospolitej, kogoś, kto zasłynął jedynie z prób ograniczania praw wyborczych Polaków i był twórcą Berezy Kartuskiej – więzienia, które urągało jakimikolwiek demokratycznym standardom. Przypisano mu również brak charakteru i grubiańską powierzchowność, której najbardziej czytelnym przejawem miał być jego niepohamowany śmiech, potrafiący zagłuszyć nawet orkiestrę. Kozłowski został przez polskich historyków mianowany największą polityczną miernotą obozu piłsudczykowskiego, która jedynie dziwnym zrządzeniem losu, może nawet jakimś kaprysem schorowanego marszałka, została polskim premierem. Największych grzechów miał się jednak dopuścić w czasie II wojny światowej – dezercja z armii polskiej, zdrada i przejście na służbę hitlerowskich Niemiec. Został za to zaocznie skazany na karę śmierci przez polski sąd wojenny. Taki właśnie negatywny obraz Leona Kozłowskiego funkcjonuje od ponad pół wieku w polskiej historiografii. Jego tworzeniem zajęli się najpierw ludzie gen. Władysława Sikorskiego, a po wojnie wzmocnili go jeszcze komuniści. I jedni, i drudzy potrzebowali Kozłowskiego jako politycznego kontrastu do swoich decyzji i swojej polityki. W ten sposób dla jednych i drugich stał się on kimś w rodzaju polskiego odpowiednika norweskiego zdrajcy Vidkuna Quislinga. Dla komunistycznych władz, oprócz rzekomej zdrady, Kozłowski miał na koncie także dwa inne dokonania, z powodu których był przez nich potępiany. Były nimi „faszyzacja” przedwojennej Polski i udział w oszczerczej kampanii przeciwko Związkowi Sowieckiemu, w związku ze sprawą Katynia. Nawet dzisiaj wielu polskich historyków i publicystów nadal widzi w Leonie Kozłowskim zdrajcę z czasów II wojny światowej. Owo historyczne zakłamanie postaci Kozłowskiego utrudnia chłodną ocenę dokonań tego polityka.
Trudne dzieciństwo i młodość
Leon Kozłowski urodził się w rodzinie ziemiańskiej, szczycącej się długą tradycją politycznego i społecznego działania. Jego ojciec – Stefan Kozłowski, założyciel kółek rolniczych i kas spółdzielczych, był znany carskim władzom ze swojej politycznej aktywności. W ślady ojca poszli bracia Leona: Jan i Tomasz Kozłowscy. Ten ostatni został nawet prezesem Kieleckiej Izby Rolniczej. W domu Kozłowskich kultywowano tradycję udziału w powstaniach narodowych. Przypominały o tym portrety pradziadka ze strony matki – Teodora Radziejowskiego, żołnierza insurekcji kościuszkowskiej i dziadka Leona Strasburgera – uczestnika powstania styczniowego. Uznaniem cieszyła się również kariera naukowa – siostra Aniela została profesorem botaniki, a siostra cioteczna, Zofia Kozłowska-Budkowa, profesorem historii na Uniwersytecie Jagiellońskim. Ze strony matki profesorami byli Edward Strasburger – botanik oraz Edward Karol Strasburger – prawnik. Z kolei kuzyn Leona ze strony matki, Henryk Leon Strasburger, był doktorem prawa i ekonomii i późniejszym ministrem rządu gen. Sikorskiego. Ale na wybór jego naukowej drogi największy wpływ miał profesor archeologii UW Erazm Majewski, który po śmierci ojca przez jakiś czas sprawował opiekę nad nim. To on zaszczepił młodemu Kozłowskiemu zainteresowanie prehistorią, tak naprawdę profilując jego przyszłą karierę naukową.
Polityczna inicjacja młodego Kozłowskiego miał miejsce w 1906 r., gdy wziął udział w strajku szkolnym w Kielcach. Prawdziwą polityczna działalność rozpoczął w 1908 r. w Warszawie, wstępując do powiązanego z PPS Związku Młodzieży Postępowej. Rok później został za to nawet aresztowany przez carskie władze. Po wyjściu z więzienia znalazł się już w szeregach PPS – Frakcji Rewolucyjnej. Kolejny etap jego politycznej działalności zaczął się w Krakowie, gdzie rozpoczął studia historyczne na UJ. Wstąpił wówczas do Związku Walki Czynnej, a następnie Związku Strzeleckiego. Tam zetknął się z Piłsudskim. Tuż przed wybuchem wojny wyjechał do Niemiec, aby kontynuować dalsze studia historyczne na uniwersytecie w Tybindze. Wziął nawet udział w naukowej wyprawie na Kaukaz. Jednak gdy w lipcu 1914 r. Piłsudski ogłosił mobilizacje swoich oddziałów strzeleckich, Kozłowski przybył do Krakowa i został legionistą. Był jednak żołnierzem drugiej linii: prowadził akcję agitacyjną, jakiś czas służył w żandarmerii polowej, by jesienią 1915 r. zająć się z ramienia I. Brygady akcją werbunkową na Lubelszczyźnie. Został za to aresztowany przez austriackie władze i spędził prawie siedem miesięcy w więzieniu w Zamościu. Potem w kolejnych latach wojny zajął się budowaniem struktur Polskiej Organizacji Wojskowej (POW). Gdy nastąpił kryzys przysięgowy Legionów, Kozłowski znowu znalazł się w Tybindze, by tam kontynuować przerwaną karierę naukową. Zdał wówczas egzamin doktorski. Jednak jesienią 1918 r. ponownie powrócił do Krakowa. Wojna zmierzała ku końcowi, a Kozłowski był już wtedy w pełni ukształtowanym człowiekiem.
Założyciel Berezy
W odrodzonej Polsce Leon Kozłowski stopniowo odsuwał się od bieżących spraw, uciekając w zacisze pracy naukowej. W maju 1920 r. obronił rozprawę habilitacyjną i kilka miesięcy później objął katedrę prehistorii na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Niebawem też uczelniane władze wystąpiły z wnioskiem o przyznanie mu tytułu profesorskiego, co formalnie nastąpiło w marcu 1921 r. Naukową karierę na kilka miesięcy przerwała mu wojna polsko-bolszewicka, kiedy tak jak tysiące innych mężczyzn zgłosił się do polskiego wojska. Przydzielono go do sekcji Propagandy i Opieki nad Żołnierzami Oddziału II Naczelnego Dowództwa WP.
Pierwsza połowa lat 20. była okresem wytężonej pracy naukowej Kozłowskiego, badającego prehistoryczne dzieje ziem polskich. Do czynnej polityki wrócił dopiero po przewrocie majowym Piłsudskiego, kiedy został członkiem Rady Miejskiej Lwowa, a następnie związał z powołanym przez piłsudczyków Związkiem Naprawy Rzeczypospolitej. Do wielkiej polityki wszedł dopiero w marcu 1930 r., gdy premier Kazimierz Bartel podał swój gabinet do dymisji i zrezygnował z mandatu poselskiego. To właśnie Kozłowski objął po nim mandat posła z ramienia BBWR. Po kolejnych wyborach, jakie miały miejsce w listopadzie 1930 r., gdy powołano nowy rząd premiera Walerego Sławka, Kozłowski został w nim ministrem reform rolnych. Objęcie tej funkcji było wówczas niezwykle trudnym zadaniem i wymagało pilnych działań na rzecz oddłużenia wsi. W kolejnym gabinecie, jaki powstał w końcu maja 1931 r., Kozłowski pozostał ministrem reform rolnych, ale niebawem jego resort został połączony z Ministerstwem Rolnictwa, a Kozłowskiego przesunięto do resortu skarbu, na stanowisko podsekretarza stanu. Dał się wówczas poznać jako zwolennik twardego programu oszczędnościowego, wymagającego potężnych cięć w budżecie. Zanotował wówczas spory sukces, doprowadzając do unormowania stosunków handlowych z Wolnym Miastem Gdańsk. W tym czasie był także zaangażowany w prace nad nową konstytucją, mającą zaprowadzić system prezydencki.
Decydującym momentem w jego politycznej karierze był 13 maja 1934 r., gdy do dymisji podał się rząd Wacława Jędrzejewicza. Tekę premiera Piłsudski postanowił powierzyć wówczas właśnie Kozłowskiemu. Nie jest do końca jasne, czym kierował się marszałek, podejmując taką decyzję. Być może zadecydowało to, że Kozłowski miał już spore doświadczenie rządowe i niekwestionowaną pozycję w świecie nauki. Tak czy inaczej Kozłowski rozpoczął wówczas trwający ponad dziesięć miesięcy okres swojego premierowania. To był zarazem jeden z najtrudniejszych momentów przedwojennej Polski, wymagający zahamowania spadku budżetowych dochodów, ożywienia handlu, nowych inwestycji i uporania się z nadal rosnącym bezrobociem. Kozłowski skupiał się na tych celach, mając na koncie zarówno porażki, jak i sukcesy. Jego otwarty konflikt ze związkami zawodowymi był na pewno błędem. Błędem było również zwarcie z kapitałem francuskim – jednym z najsilniejszych w Polsce. Niekorzystnym dla Polski było wypowiedzenie zapisanej w art. 12 małego traktatu wersalskiego procedury odwoławczej do Ligi Narodów, co odebrano w Europie jako krok sprzyjający Niemcom. Z kolei do sukcesów Kozłowskiego należy zaliczyć utrzymanie w ryzach wydatków budżetowych, szukanie dodatkowych dochodów i uruchomienia mega inwestycji Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP), co zaprocentowało dopiero w późniejszych latach. Kozłowski w swoich dokonaniach nie wyróżniał się specjalnie wśród polskich premierów międzywojnia, ani pozytywnie, ani negatywnie. Jednak jego ówcześni polityczni przeciwnicy mianowali go autorem największego zła II Rzeczypospolitej – Berezy Kartuskiej, która zyskała miano, słusznie zresztą, autorskiego pomysłu Kozłowskiego. Koncepcja powołania do życia obozu w Berezie, zwanego oficjalnie miejscem odosobnienia, zrodziła się po zabójstwie 15 czerwca 1934 r. przez ukraińskiego terrorystę z OUN szefa MSW Bronisława Pierackiego. Inicjatywa pochodziła od premiera Kozłowskiego, który omówił ją z Józefem Piłsudskim zaraz po zamachu na ministra Pierackiego. Kozłowski był chyba pod wrażeniem funkcjonowania obozów koncentracyjnych w Niemczech. Owa „fascynacja” niemieckimi obozami narodziła się w wyniku zamkniętego wykładu, jaki wygłosił goszczący w Warszawie dr Joseph Goebbels. Odczyt niemieckiego ministra propagandy III Rzeszy dotyczył właśnie funkcjonowania obozów koncentracyjnych! Niestety, pierwszymi więźniami Berezy nie byli wcale terroryści z OUN, co byłoby logiczne, ale działacze Stronnictwa Narodowego oraz ONR.
28 marca 1935 r. Kozłowski podał się do dymisji, na zawsze opuszczając kręgi rządowe. Zresztą śmierć Piłsudskiego była dla niego końcem politycznej epoki, w której przyszło mu działać. Pomimo że przez kolejne lata, do wybuchu wojny, był senatorem, jego prawdziwym życiem stała się ponownie nauka. Tej oddawał się z pasją.
W sowieckim piekle
Wybuch II wojny światowej zastał Kozłowskiego we Lwowie. Po wkroczeniu Sowietów został aresztowany przez NKWD. Jego zatrzymanie nie było czymś wyjątkowym w zaistniałych warunkach. Był w końcu sanacyjnym premierem i „twórcą” Berezy Kartuskiej, gdzie m.in. przetrzymywano wielu komunistów. Początkowo przebywał we Lwowie, w areszcie przy ul. Zamarstynowskiej. Potem przeszedł przez kolejne więzienia NKWD: Łubianka, Lefortowo, Butyrki. W końcu przedstawiono mu akt oskarżenia i ostatecznie 10 lipca 1941 r. skazano na karę śmierci. Uratował go wybuch wojny Sowietów z Niemcami. Niebawem zainicjowano polsko-sowieckie rozmowy w sprawie uwolnienia polskich jeńców i stworzenia w Sowietach polskiej armii. Wtedy złagodzono Kozłowskiemu orzeczoną karę, redukując ją do 10 lat pobytu w łagrach. W końcu, 6 września 1941 r., sowieckie władze zdecydowały się go zwolnić.
W ciągu tych prawie dwóch lat Kozłowski przeszedł prawdziwe piekło. Był przesłuchiwany dniem i nocą, wiele razy ciężko pobity, stracił oko i coraz bardziej niedomagał, trawiony wieloma chorobami. Wbrew przypisywanej mu słabości charakteru, wykazał niezwykłą twardość. Nie załamał się ani nie został złamany przez brutalnych śledczych z NKWD. Na ich propozycję uzyskania wolności w zamian za obietnicę współpracy reagował stanowczym: Nie! Czasami robił to nawet wyniośle, podkreślając swoją odmowę słowami: „Co, ja, minister i premier rządu Rzeczypospolitej, mam być bolszewickim szpiegiem?”. W zestawieniu z innymi przedwojennymi politykami i oficerami, jacy znaleźli się w sowieckich więzieniach, zachował godność i wykazał niezwykły hart ducha. Jego postawa w czasie zeznań przed śledczymi NKWD, w porównaniu z postawą gen. Władysława Andersa, gen. Karaszewicza-Tokarzewskiego czy gen. Leopolda Okulickiego, wyróżniała się zdecydowanie na korzyść.
Pobyt w sowieckich więzieniach był dla Kozłowskiego tak traumatycznym przeżyciem, że później nie wyobrażał sobie, że może istnieć jeszcze większe piekło niż sowieckie. Oddzielony od świata zewnętrznego, przez prawie dwa lata nie miał żadnej wiedzy na temat tego, co działo się w Generalnej Guberni i reszcie okupowanej przez Niemców Europy. Po opuszczeniu sowieckiego więzienia dotarł 15 października 1941 r. do Buzułuku nad Samarą, gdzie usytuowano ośrodek tworzącej się polskiej armii. Przy swoim fatalnym stanie zdrowia nie mógł liczyć na znalezienie się w jej szeregach. A to skazywało go na znacznie mniejsze szanse na ostateczne wydostania się z Rosji. W Buzułuku prawdopodobnie miał okazję rozmawiać z gen. Andersem, dowódcą nowej polskiej armii, i ambasadorem Stanisławem Kotem. Rozmowy z nimi zapewne dały mu minimum wiedzy na temat aktualnej sytuacji w toczącej się wojnie. Być może też doszedł do wniosku, że podpisany przez premiera Sikorskiego układ z Sowietami, niegwarantujący zachowania polskich granic, jest tak naprawdę zdradą polskich interesów. Być może również wtedy dowiedział się jak wygląda sytuacja na froncie i że dla Sowietów staje się ona coraz bardziej dramatyczna. W październiku 1941 r. Niemcy coraz mocniej parli na wschód, zdobywając kolejne tereny sowieckiego państwa. 20 października 1941 r. w Moskwie ogłoszono stan oblężenia i rozpoczęto ewakuację miasta. Wiele przesłanek wskazywało na to, że Sowieci będą kolejną ofiarą niemieckiego podboju Europy.
Kozłowski znał Niemców od dawna i doszedł do przekonania, że nie mogą oni stworzyć większego piekła niż to, którego doświadczył w Sowietach. Wpłynęło to na jego decyzję o przejściu na stronę Niemców. Droga ucieczki Kozłowskiego przez linię niemiecko-sowieckiego frontu wydaje się technicznie niemożliwa, wręcz niewiarygodna. Szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że uciekinier był schorowanym, wycieńczonym, mającym kłopoty z poruszaniem się człowiekiem. A jednak udało mu się. To najbardziej tajemniczy moment w życiu Kozłowskiego, na temat którego nie wiemy nic pewnego. Możemy jedynie snuć domysły i przypuszczenia.
Pod skrzydła Hitlera
Po przedostaniu się w listopadzie 1942 r. na stronę Niemców, Kozłowski był przewożony do kolejnych miejsc na zapleczu niemieckiego frontu, w końcu znalazł się w Wilnie. Stamtąd przetransportowano go samolotem do Berlina i ulokowano w hotelu Alemania. W pierwszych dniach swojego pobytu w Berlinie był intensywnie przesłuchiwany przez gestapo. Prowadzono z nim także rozmowy w niemieckim MSZ. Jego osobą było zainteresowane również Ministerstwo Propagandy. 17 grudnia 1941 r. zorganizowało konferencję prasową, na której oficjalnie poinformowano o przejściu byłego polskiego premiera na stronę Niemiec. 14 stycznia 1942 r. w Berlinie miała miejsce kolejna konferencja prasowa, tym razem z udziałem samego Kozłowskiego. Przybyli na nią dziennikarze oczekiwali, że wystąpi w roli premiera przyszłego polskiego rządu, współpracującego z Niemcami. W trakcie konferencji Kozłowski skupił się jednak na swoich wojennych przeżyciach w Sowietach.
W następnych tygodniach w oficjalnej prasie niemieckiej, jak również w prasie podziemnej w kraju, pojawiły się spekulacje na temat jego osoby. 18 stycznia 1942 r. gen. Sikorski zlecił wszczęcie śledztwa przeciwko Kozłowskiemu, które miało wykazać, że dopuścił się on zdrady, kolaboracji z Niemcami i rzekomo został przez nich zaangażowany do zorganizowania polskiego legionu, który miał walczyć z Sowietami. Trzy dni później w Buzułuku rozpoczął się zaoczny proces Kozłowskiego, który zakończył się skazaniem go na karę śmierci. Wyrok zatwierdził sam gen. Anders. Tym samym Kozłowski stał się już dezerterem i zdrajcą z zasądzonym wyrokiem.
Tymczasem polityczne plany Niemców wobec Kozłowskiego legły w gruzach. Kozłowski nie zdecydował się firmować swoim nazwiskiem żadnego politycznego przedsięwzięcia ani jakiegokolwiek dokumentu, który mógłby być dowodem na to, że poszedł na współpracę z Niemcami. Można nawet sądzić, że z upływem kolejnych miesięcy stawał się dla nich problemem. W końcu w marcu 1942 r. niemieckie władze postanowiły zatrudnić go w Berlińskim Muzeum Etnograficznym, w którym mógł kontynuować swoje naukowe zainteresowania. Nowa szansa na wykorzystanie osoby Kozłowskiego pojawiła się dla Niemców 13 kwietnia 1943 r. Tego dnia ujawnili światu odkrycie masowych grobów polskich oficerów w Katyniu. Niemcy, chcąc propagandowo „skonsumować” tę zbrodnię, potrzebowali bezstronnych świadków. Kozłowski do tej roli pasował idealnie. Pod koniec maja 1943 r. znalazł się w składzie jednej z delegacji, jaką Niemcy wysłali do Katynia, aby na miejscu dokonała oględzin makabrycznego znaleziska. Potem w niemieckiej prasie ukazały się informacje mówiące o tym, że „były polski premier Leon Kozłowski był wstrząśnięty widokiem tysięcy niewinnych ofiar, stanowiących kwiat polskiej inteligencji”. Kozłowski udzielił kilku wywiadów niemieckim mediom. Na tym się jego rola w sprawie Katynia w zasadzie zakończyła.
Tymczasem kolejne miesiące 1943 r. były dla Niemiec kluczowe. Szala zwycięstwa w wojnie zaczęła przechylać się na stronę Sowietów. W samych Niemczech jej skutki były coraz bardziej dotkliwe. Alianckie bombardowania niszczyły niemiecki przemysł i niemieckie miasta. Dotyczyło to szczególnie Berlina. W dniu 11 maja 1944 r. po jednym z takich bombardowań Kozłowski zmarł. Nie jest do końca jasne, czy nastąpiło to od ran, jakich mógł doznać w czasie nalotu, czy po prostu nie wytrzymało tego jego schorowane serce. Został pospiesznie pochowany na jednym z parafialnych cmentarzy Berlina. Ale kilka dni przed swoją śmiercią napisał oświadczenie, które dotarło do rodziny w Polsce i miało później rzekomo trafić w ręce polskich władz w Londynie. Kozłowski odżegnywał się w nim od współpracy z Niemcami. Czy tak było rzeczywiście, tego również do końca nie wiemy. W każdym razie ocena Kozłowskiego w polskich kręgach w Londynie nie uległa zasadniczej zmianie do końca wojny. Wprawdzie po śmierci Sikorskiego nowy Wódz Naczelny gen. Kazimierz Sosnkowski nakazał zbadanie jego sprawy i po kilku miesiącach otrzymał ekspertyzę, która podważała wydany na niego wyrok, ale dalszego biegu sprawy już nie było. Polski rząd miał wówczas na głowie znacznie ważniejsze sprawy niż ewentualne wznowienie jego procesu.
Kozłowski dalej pozostał polskim zdrajcą z wyrokiem i tak właśnie przeszedł do historii. Jego barwna postać jest nadal wyzwaniem dla polskich historyków, którzy nie poświecili mu zbyt wiele uwagi. Być może dopiero gdy zostanie napisana dobrze udokumentowana biografia Leona Kozłowskiego, przestanie on być symbolem rzekomej polskiej kolaboracji z Niemcami. Na to jednak musimy chyba jeszcze poczekać.
Skomentuj