Gdy 14 października 1947 r. pilot sił powietrznych Stanów Zjednoczonych Charles Chuck Yeager przekroczył na rakietowym samolocie doświadczalnym Bell X1 prędkość dźwięku, cały lotniczy świat stanął na głowie. Yeager osiągnął 1126 km/h (1,06 macha) na wysokości 13 115 m. Od tego momentu wysiłek konstruktorów opracowujących nowe samoloty bojowe skupił się na zapewnieniu im jak największej prędkości, przez co stawały się nieosiągalne dla ówczesnych środków obrony przeciwlotniczej. W 1953 r. udało się przełamać dwukrotną prędkość dźwięku. Rok później w powietrze wzniósł się Je2a, prototyp samolotu myśliwskiego nowej generacji – sowieckiego MiG-21. Samolotu, który przemieszczał się z prędkością przekraczającą dwukrotnie liczbę Macha. W tym samym roku do projektowania podobnych konstrukcji przystąpili Francuzi i Amerykanie. Apogeum złotej ery prędkościowej w lotnictwie był w 1964 r. pierwszy lot SR 71A Blackbird, rozwijającego prędkość 3529 km/h. Niezwykle szybkie „latające ołówki” zmieniły doktrynę działań w powietrzu. Obowiązujący stał się pogląd, że samolot musi jak najszybciej dolecieć do celu, na chwilę minimalnie zwolnić, aby wykonać zadanie (czyli przeważnie odpalić rakiety), po czym jak najszybciej wrócić do bazy. W ten sposób na przełomie lat 50. i 60. zrezygnowano z wojny manewrowej i uznano, że w działaniach powietrze – ziemia poradzą sobie świetnie śmigłowce, wspomagane jeszcze przez jakiś czas przez konstrukcje, których geneza sięgała II wojny światowej.
As Hitlera
„Zapomnijcie o wszystkim, co robiliśmy przez ostatnie lata. Przypomnijcie sobie założenia, według których konstruowany był Skyraider, Ił-2 i Hs 129. Zapoznajcie się też z książką, którą napisał Hans Urlich Rudel” – tak pochodzący z Nicei Pierre Sprey, amerykański spec od aeronautyki, ojciec myśliwców F-15 i F-16, zdefiniował konstruktorom w 1969 r. założenia nowego samolotu szturmowego armii amerykańskiej.
W zespole nie było zdziwienia. Już ponad trzy lata wcześniej stało się jasne, że czasy „latających ołówków” odchodzą do lamusa. Od 1965 r. na podstawie doświadczeń z wojny w Wietnamie widać było, że delikatne śmigłowce przegrywają zbyt często z obroną przeciwlotniczą, zwłaszcza w bezpośrednim starciu na małych wysokościach, a takie konstrukcje jak Douglas Skyraider, którego geneza sięgała 1946 r., czy przerobiona z małego samolotu szkolnego Cessna A-37 Dragonfly nie mają na dłuższą metę racji bytu.
Analiza działań lotnictwa bliskiego wsparcia w Wietnamie okazała się taka sama jak warunki, w których walczył i które opisał właśnie Hans Urlich Rudel.
Jedyny niemiecki żołnierz uhonorowany specjalnie dla niego utworzonym przez Hitlera Krzyżem Rycerskim Krzyża Żelaznego ze złotymi liśćmi dębu, mieczami i brylantami, fanatyczny nazista, pilot, który zniszczył 518 alianckich czołgów i zatopił sowiecki pancernik, kolega Josefa Mengele i Juana Perona.
Od 1 września 1939 r. do 8 maja 1945 r. Rudel wykonał 2530 misji bojowych. Zestrzelony 32 razy za każdym razem wracał do jednostki. Za jego głowę Stalin wyznaczył specjalną nagrodę. W toku działań wojennych Rudel dopracował do perfekcji zasady niszczenia pojazdów pancernych przeciwnika. Zawsze atakował w górny tył pojazdu, gdzie znajdował się silnik, i robił to od strony terytorium przeciwnika, dzięki czemu ograniczał do minimum skuteczność ognia przeciwlotniczego. Dla siebie i swoich podkomendnych wybierał też bazy położone tuż przy linii frontu, dzięki czemu zwiększał do maksimum liczbę lotów bojowych, nawet kosztem ewentualnego przechwycenia bazy przez oddziały wroga.
Rudel siał postrach wśród sowieckich czołgistów, latając na specjalnie przystosowanych do tego celu junkersach 87 i focke-wulfach Fw 190. Jego ulubionym samolotem był Ju 87G. Wolny, ale dodatkowo opancerzony, ze wzmocnionym podwoziem i uzbrojony w armatki 37 mm, znany jako Kanonenvogel. Duża siła ognia miała być też podstawowym atutem nowej konstrukcji, dlatego na jej potrzeby skonstruowano siedmiolufowe przeciwpancerne działko obrotowe GAU 8A kalibru 30 mm. Podobnie jak inne szturmowe sławy z czasów II wojny światowej – rosyjski Ił-2 i niemiecki Hs 129 – samolot nie miał być szybki. Musiał za to zachowywać dobre własności pilotażowe na niewielkich wysokościach oraz cechować się wielką odpornością na uszkodzenia. Wszystkie te cechy spełnił Fairchild Republic A-10 Thunderbolt II, który trafił do służby w 1977 r. Dzięki zastosowaniu prostych skrzydeł nowa konstrukcja charakteryzowała się doskonałą zwrotnością przy małych prędkościach i niskim pułapie, krótkim startem i lądowaniem oraz możliwością operowania z lotnisk polowych położonych tuż przy linii frontu. Patrolowanie z prędkością około 300 km/h pozwalało na lepszą penetrację pola walki, a ponad 400 kg tytanu i zdublowane systemy sterowania zabezpieczały pilota przed łatwym zestrzeleniem. A-10 mogło latać napędzane tylko jednym silnikiem, a dzięki specjalnej konstrukcji podwozia mogło też korzystać ze zniszczonych i naprędce naprawionych pasów startowych.
Zabójczy Warthog
Mimo niezaprzeczalnych zalet lotnicy na początku odnosili się do niego z dużym dystansem. Wydawało się, że w czasach wielozadaniowych maszyn F-15, F-16 czy czekającego na debiut F-18 nikomu nie będzie potrzebna dwusilnikowa, ociężała maszyna z opancerzeniem ważącym pół tony, prostą awioniką i prostokątnymi skrzydłami, rozwijająca prędkość trochę ponad 800 km/h, czyli tyle, co podobne maszyny sprzed ponad dekady. Do służby na tych maszynach kierowano żołnierzy, którzy niekoniecznie mogli się sprawdzić na samolotach ponaddźwiękowych. Było to latanie drugiej kategorii. W połowie lat 80. sztabowcy postanowili, że A-10 pozostaną w służbie najdalej do połowy lat 90., kiedy zastąpią je F-16. O tym, jak bardzo się mylili, przekonali się w 1991 r. podczas wojny w Zatoce Perskiej.
W bezpośrednich warunkach bojowych okazało się, że A-10 to prawdziwi mistrzowie zabijania. Dobrze opancerzone, latające na niskich pułapach maszyny zniszczyły ponad 900 irackich czołgów, 2000 innych pojazdów wojskowych i 1200 armat. Straty własne wyniosły zaledwie cztery samoloty. A-10 dzielnie poczynały sobie też podczas wojny w Bośni, gdzie w trudnym terenie, narażone na bezpośredni ostrzał z bliskiej odległości, skutecznie niszczyły bośniackim Serbom ciężką broń, a także podczas operacji Allied Force w Kosowie. Kiedy Warthog niszczył cele naziemne w kolejnych operacjach w Iraku, Libii i Afganistanie, w Pentagonie zapadła decyzja, o przedłużeniu żywotności maszyn do 2028 r. Wtedy mają je zastąpić wielozadaniowe myśliwce F-35 i drony. Tej decyzji przeciwstawia się wielu oficerów liniowych armii USA, którzy nie wyobrażają sobie operacji lądowych bez wsparcia latających czołgów, podkreślając, że użycie F-35 w podobnych celach co A-10 będzie droższe i mniej skuteczne. W ubiegłym roku rozpoczęto dyskusję, czy mimo programu oszczędnościowego nie należałoby rozważyć stworzenia jego następcy. Na razie nie podjęto jednak żadnych wiążących decyzji.
Skomentuj