Cesare Battisti, były terrorysta Zbrojnych Proletariuszy na rzecz Komunizmu, wygrzewa się teraz na plażach Rio. Bohaterowie młodzieżowej rewolty 1968 r. ujmując się za nim, bronią własnych biografii i zmitologizowanej historii krwawych lat lewackiego terroru, którą udało im się tak skutecznie zakłamać.
Battisti ma dziś 58 lat. Szczupły, mikry, bujna czupryna, spojrzenie bystre, oczka rozbiegane, ręce ciągle szukające zajęcia. Jego dawny towarzysz broni i mentor Arrigo Cavallina przysięga, że Cesare wygląda i zachowuje się niemal jak 34 lata temu, gdy spotkał go w więzieniu w Udine i zwerbował na wojnę o lepszy świat.
Battistiego mogli obejrzeć w telewizji wszyscy Włosi i na ogół na jego widok odwracali się z niesmakiem. W mieszkaniu kolegi w Rio, z portretami Che, Marksa i Engelsa na ścianach, Battisti udzielił wywiadu wysłannikom programu „Hieny" Mediasetu Berlusconich, a potem agencji ANSA. Mówił, że życie w Rio smakuje wybornie: piękne dziewczyny, plaże, karnawał, wspaniała kuchnia. Ale trochę tęskni za Italią.
Po raz setny zapewnił, że nie ma krwi na rękach, że padł ofiarą opresyjnego, mściwego wymiaru sprawiedliwości, ale gotów jest wielkodusznie wszystko puścić w niepamięć i pojednać się z Włochami. Powtarza, że w latach 70. w Italii trwała wojna domowa i on, Battisti, stanął po stronie, która miała moralnie i ideologicznie rację, ale przegrała.
Battisti walcząc o lepszy świat, zastrzelił dwie osoby, kilka zranił, zaplanował dwa inne zamachy. Rabował banki, poczty, supermarkety i sklepy. Gdy przyszło za te czyny odpowiedzieć, zbiegł z więzienia. Ujęli się za nim protagoniści buntu młodzieży, zawleczonego z amerykańskich campusów uniwersyteckich do Europy blisko pół wieku temu. A także wszyscy ci, którzy uwierzyli w opowieści o fascynujących czasach walki o wolność, sprawiedliwość, pokój i postęp.
Jednak rzeczywistość tamtych lat to nie tylko czas nieskrępowanej miłości, kontrkultury, hippisów, rocka, Boba Dylana, beatników czy protestów przeciw wojnie w Wietnamie. Owocem wielkiego emocjonalnego zaangażowania młodych ludzi w ruch, gorących, ideologicznych dyskusji, naiwnej wiary w możliwość i konieczność naprawiania świata były też krwawe „lata ołowiu" we Włoszech, terroru Rote Armee Fraktion w Niemczech czy Action Directe we Francji.
Jak się zostaje rewolucjonistą
Jednak w życiorysie Battistiego odartym z lewicowej hagiografii na próżno szukać wzniosłości i geniuszu. Jest banalny jak zło, które czynił. Nie był żadnym bohaterem, ale tchórzem strzelającym w plecy nieuzbrojonych „wrogów rewolucji". Natomiast historia Battistiego i Zbrojnych Proletariuszy na rzecz Komunizmu (Proletari Armati per il Comunismo – PAC) jest ważnym kluczem do odczytania coraz skuteczniej odsuwanej w niebyt prawdy o „rewolucji" tamtych lat.
Urodził się w 1954 r. w Cisternie, 60 km na południe od Rzymu, a wychował nieopodal – w Sermonecie. Był najmłodszym z sześciorga dzieci. Ojciec hodował owce i ponoć był komunistą. Jak zapewnia Cesare w liście do brazylijskiego Trybunału Sprawiedliwości, prosząc, by go nie ekstradowano do Włoch, już jako dziesięciolatek wraz z ojcem i braćmi brał udział w demonstracjach i pochodach Partii Komunistycznej.
Wyjaśnia, że opuścił dom rodzinny w wieku 17 lat, w efekcie politycznej kłótni z ojcem. Wówczas, już uświadomiony politycznie, zorientował się, że wiszący od lat na ścianie domu portret przedstawia Stalina i wyrzucił go przez okno. Ojciec kazał mu za to opuścić dom. Cesare, jak wyjaśnia, natychmiast dołączył do grupy młodych rewolucjonistów ruchu ,68.
Według braci i kolegów prawda była nieco inna. W domu zaczęło brakować pieniędzy. A Cesare lubił się bawić i tańczyć, jeździć gokartem. Polityka go nie interesowała. Praca również. By mieć pieniądze na życie i rozrywki, porzucił szkołę oraz dom i zaczął kraść. Z rozbojów i włamań żył przez trzy lata. Wpadł w 1974 r., gdy wraz ze wspólnikami włamali się do willi znanego dentysty w Sabaudii. Skrępowali właściciela i jego gości, terroryzując ich rewolwerem. Zabrali pieniądze i kosztowności, ale kilka godzin później byli już w kajdankach. Battisti dostał trzy lata. Po ponad dwóch latach za kratkami odbył roczną służbę wojskową i w styczniu 1977 r. wrócił do więzienia w Udine, by odsiedzieć resztę kary. Tam właśnie spotkał starszego o dziewięć lat Arrigo Cavallinę, absolwenta ekonomii i nauczyciela literatury, a przede wszystkim rewolucjonistę, założyciela i ideologa PAC.
Cavallina odsiadywał niewielki wyrok za „rewolucyjne uwłaszczenie", jak w żargonie lewaków nazywała się wówczas ideologicznie motywowana kradzież, i roztoczył nad młodym Cesare opiekę, wbijając mu przy okazji do głowy teorię walki klas. Jak dziś mówi Cavallina (aresztowany powtórnie w 1979 r. podczas 12-letniej odsiadki, nawrócił się, skończył prawo i od lat pomaga więźniom wrócić na drogę cnoty): „Wówczas wyznawałem bzdurną teorię, zgodnie z którą bandyci i złodzieje to proletariusze, których kapitalizm zmusił do łamania prawa. Byłem przekonany, że trzeba ich tylko uświadomić, a zaraz staną się wzorowymi rewolucjonistami".
Battisti pierwszy opuścił więzienie. W lutym 1978 r. wraz z dwoma rówieśnikami z bronią w ręku napadli na pocztę w Montecchio. Wspólnicy niemal natychmiast wpadli w ręce policji. Battistiemu udało się zbiec. Schronienie znalazł w Weronie u Cavalliny, który właśnie wyszedł z z więzienia. W ten sposób Cesare Battisti został rewolucjonistą. Kradł i napadał jak dawniej, ale od tej pory w imię najwyższych ideałów i ciemiężonego proletariatu.
Młodzieżowa kontestacja zarówno politycznej, jak i społecznej rzeczywistości zamieniła włoskie uniwersytety oraz fabryki na lata w kluby dyskusyjne i wylęgarnie organizacji terrorystycznych, a ulice w poligon walki klas. Zaczęły wychodzić rewolucyjne pisma, a w eterze pojawiły się legalne i nielegalne rewolucyjne stacje radiowe. Po tym intelektualnym fermencie pozostały pożółkłe ulotki, manifesty, eseje, polemiki i analizy – dowody zbiorowego szaleństwa i spustoszenia, jakie ideologia i fanatyzm potrafią zasiać w młodym umyśle. Najczęściej te aberracje pisane były nieznośnym, marksistowskim żargonem, a z niemal wszystkich wyzierała chęć poprawienia, dostosowania i rozwinięcia marksizmu, tak by pasował do rzeczywistości lat 70. Marksa żeniono z Mao, Marcusem, utopijnymi socjalistami i anarchistycznym terrorem. Swoje dorzucił Sartre.
Filozoficzno-socjologicznemu bełkotowi towarzyszyły hasła nawołujące otwarcie do wojny z państwem i jego strukturami, które w optyce rewolucjonistów były wyłącznie aparatem przemocy powołanym do gnębienia proletariuszy, czyli praktycznie wszystkich pracowników najemnych, bezrobotnych, studentów i oczywiście przestępców. Po drugiej stronie społecznej barykady rewolucjoniści ustawili sobie „sługusów systemu i imperializmu". W tym pojemnym worku znaleźli się politycy, policjanci, przedsiębiorcy drobni i wielcy, a właściwie wszyscy myślący inaczej – od dziennikarzy i publicystów, poprzez pisarzy, po nauczycieli i wykładowców.
Zbuntowani bardzo niechętnym okiem patrzyli na Partię Komunistyczną i związki zawodowe, uważając, że to zmurszałe struktury, które zaprzedały się systemowi.
Zbrojni Proletariusze zabijają
Jeśli chodzi o organizacje paramilitarne, to do dziś w zbiorowej pamięci pozostały Czerwone Brygady i Lotta Continua (Walka Trwa), ale ugrupowań, które we Włoszech sięgnęły wtedy po broń, było ponad 60! Przeprowadziły blisko 5 tys. zamachów, mordując 455 osób. Było 4529 rannych i trwale okaleczonych. Jedną z tych organizacji, marginalną i nawet w kontekście tego zbiorowego szaleństwa szokującą ideologicznym prostactwem, byli właśnie Zbrojni Proletariusze na rzecz Komunizmu.
Zawiązali się dość późno, bo w 1977 r. Stanowili grupę liczącą nie więcej niż 60 osób – 20-latków i nieco tylko starszych „weteranów", którzy po kilku latach aktywności w szeregach innych rewolucyjnych organizacji postanowili założyć własną. Stworzyli dwie jaczejki – w Mediolanie i Weronie. Zorganizowani byli luźno. Decyzje o sposobach i kierunkach działania podejmowali wspólnie. Nie stworzyli struktur quasi-wojskowych z systemem dowodzenia jak Czerwone Brygady, choć naturalnie głos ideologa Cavalliny czy praktyka Battistiego z imponującą przeszłością bandyty ważył więcej. Między grupami terrorystycznymi istniało współzawodnictwo i każda chciała się jakoś wyróżnić. Ideolodzy PAC w związku z tym, że wiele kierunków walki było już zagospodarowanych przez konkurentów, wzięli kurs na więzienia – jak pisali, „instrument reakcyjnej represji i tortury proletariatu, z którym trzeba walczyć politycznie i militarnie". Może dlatego, że Cavallina i Battisti właśnie wyszli zza kratek. Postanowili wydawać poświęcone kwestii pismo „Senza Galere" („Bez Więzienia"). Wyszedł tylko jeden numer.
O wiele lepiej poszły Proletariuszom akcje zbrojne. W pierwszej obrabowali pocztę. W drugiej 6 maja 1978 r. okaleczyli strzałami w kolana lekarza więziennego w Novarze Giorgio Rossaniego, bo rzekomo nie dbał należycie o zdrowie proletariatu za kratkami. Dwa dni później identyczny los spotkał innego lekarza, który jako pracownik ubezpieczalni zbyt gorliwie jak na gusta PAC sprawdzał, czy proletariusze na zwolnieniach lekarskich naprawdę leżą w domu w łóżkach – strzelał Battisti. 6 czerwca Proletariusze w ramach walki o likwidację więzień zabili po raz pierwszy. Battisti strzałem w plecy, a następnie dwoma w głowę zamordował w Udine pod domem nieuzbrojonego strażnika więziennego, wychodzącego do pracy. Powód? Ponoć źle traktował więźniów.
Naturalnie Proletariusze nie bawili się w śledztwa i niuanse. Wyroki wydawali na podstawie... doniesień prasowych i telewizyjnych. W pismach „Lotta Continua" i „Il Manifesto" ukazały się wyssane z palca artykuły o tym, że strażnik Andrea Nigro jest więziennym oprawcą w Weronie (jak się okazało, była to zemsta za udaremnienie ucieczki kilku rewolucjonistów). Natychmiast w drogę ruszyło dyszące żądzą odwetu komando PAC. Nigro dostał trzy kulki w kolana, jedną od Battistiego. Wyrok śmierci na policjanta Andreę Campagnę Zbrojni Proletariusze wydali na podstawie filmowego materiału w dzienniku telewizyjnym. W lutym 1979 r. pokazano, jak Campagna, pracujący niemal wyłącznie w charakterze kierowcy, wychodzi z policyjnego samochodu, którym przywiózł na posterunek w Mediolanie kilku aresztowanych rewolucjonistów. To wystarczyło. 19 kwietnia Battisti trzema strzałami położył kierowcę trupem, gdy ten wychodził z domu narzeczonej.
Trudno się więc oprzeć wrażeniu, że jedynym prawdziwym celem działań i sensem istnienia PAC były mordy, okaleczenia i terror. Każdy pretekst był dobry. Pod koniec 1978 r. Proletariusze wyczytali w krótkiej gazetowej notce, że Emilio Riva, właściciel sklepu spożywczego w Mediolanie, przyłapał na kradzieży młodą narkomankę i wezwał policję, która złodziejkę aresztowała. Czyn Rivy, który doprowadził do aresztowania proletariuszki w narkotykowej potrzebie, wywołał furię rewolucjonistów, więc by dać mu nauczkę, podłożyli pod sklep bombę. Nikt nie zginął, ale szkody były ogromne.
Cel: zdradzieccy sługusi reżimu
W ten sposób dochodzimy do drugiego po więzieniach celu walki zbrojnej PAC. Była nim „umowa społeczna", ale nie ta w rozumieniu Hobbsa, Locke,a czy Rousseau. Zdaniem ideologów PAC niepisaną umowę zawarli między sobą imperialiści i służący ich interesom aparat państwa z jednej strony, a wielu drobnych burżujów, jak choćby nieszczęsny Riva i inni „zdradzieccy sługusi systemu", z drugiej. Naturalnie po to, by gnębić i jeszcze sprawniej wyzyskiwać biedny proletariat. Tę umowę, a właściwie zmowę, Proletariusze postanowili wyplenić z korzeniami.
28 września 1978 r. do sklepu mięsnego pod Wenecją wpadło dwóch zamaskowanych osobników i grożąc bronią, zażądało zawartości kasy. Rzeźnik Lino Sabbadin trzymał w kasie pistolet i jednego z bandytów położył trupem. 22 stycznia 1979 r. złotnik Pierluigi Torregiani jadł z córką kolację w mediolańskiej restauracji Transatlantico, gdy wpadło tam dwóch uzbrojonych rabusiów. Torregiani miał przy sobie kasetę z biżuterią, którą prezentował przedtem w telewizji, i pistolet. Wywiązała się strzelanina i jeden z bandytów, jak się okazało później – sycylijski mafioso, zginął. PAC postanowił pomścić „odartych z godności proletariuszy" – jak czytamy w wydanej potem ulotce – i 16 lutego 1979 r. niemal równocześnie zbrojne komanda przeprowadziły dwa zamachy – jeden na rzeźnika pod Wenecją z udziałem Battistiego, a drugi na jubilera w Mediolanie. Obaj zginęli, a Torregiani broniąc się, nieszczęśliwie postrzelił własnego syna, skazując go na wózek inwalidzki. Potem w ulotkach PAC puszył się i bredził, że „zadał cios imperialistycznej akcji uzbrajania sklepikarzy i rzemieślników oraz podżegania ich do wojny z proletariatem".
Po tych zamachach policja wpadła na trop Proletariuszy. Battisti trafił za kratki 26 czerwca 1979 r. Kilku jego towarzyszy broni zamknięto nieco później. Wielu udało się zbiec do Francji. PAC przestał istnieć. Krótką, krwawą historię organizacji i rolę Battistiego w służbie praletariackiej rewolucji można wyczytać z akt trzech drobiazgowych procesów, zeznań świadków i wielu byłych towarzyszy broni. Schwytani Proletariusze w zeznaniach nie kryli swoich zbrodni. Zapłacili za nie kilkunastoletnią odsiadką.
Więzienie i ucieczka
Battisti, skazany na 13 lat więzienia w pierwszym procesie wyłącznie za napady i pośredni udział w zamachu na jubilera, bo prawda wychodziła na jaw powoli, w 1981 r. był już na wolności. Towarzysze podając się za odwiedzających, sterroryzowali strażników w więzieniu we Frosinone i uwolnili Battistiego. Uciekł do Paryża, a potem schronił się w Meksyku. Wtedy właśnie, w 1988 r., skazany został zaocznie na dwa dożywocia. W międzyczasie w 1985 r. socjalistyczny prezydent Francois Mitterrand zdecydował, że terroryści, którzy wyrzekną się przemocy, mogą liczyć na schronienie we Francji. Dlatego w 1990 r. Battisti zjawił się w Paryżu. Zajął się pisaniem wcale udanych kryminałów (w sumie 13), był częstym gościem programów telewizyjnych i uniwersyteckich sal wykładowych, gdzie występował jako ekspert ds. lewicowego terroryzmu. Został pieszczochem lewicowych salonów.
Ale po 11 września 2001 r. klimat się zmienił. Włosi upomnieli się o zbiegłych do Francji morderców z „lat ołowiu". Battisti trafił do aresztu w 2004 r. Francuska, a też pewna część włoskiej lewicy podniosły niebywały raban i Battisti opuścił areszt. Gdy było jasne, że zostanie ekstradowany do Włoch, bez trudu przy pomocy francuskich przyjaciół na podstawie fałszywych dokumentów zbiegł do Brazylii. Schwytany w 2007 r. znów trafił do aresztu, ale decyzją lewackiego prezydenta Luli, a wbrew wyrokowi brazylijskiego Trybunału Konstytucyjnego, w ubiegłym roku otrzymał tam polityczny azyl.
Morderca nie umknąłby wymiarowi sprawiedliwości, gdyby nie solidarna akcja pokolenia ,68 . Ponad 1,5 tys. z nich, w tym ludzie nieschodzący z pierwszych stron gazet, podpisało list, w którym domagali się bezkarności dla lewackiego mordercy. Wśród sygnatariuszy byli m.in. Bernard Henri-Levy, Gabriel Garcia Marquez, Fred Daniel Pennac, Philippe Sollers, przywódca francuskich socjalistów Francois Hollande, Segolene Royal, Dominique Strauss-Kahn, Fred Vargas, noszony na rękach przez włoską lewicę pisarz Roberto Saviano, jego starszy kolega Valerio Evangelisti, filozof Giorgio Agamben, profesorowie uniwersyteccy, a nawet dyrektor artystyczny festiwalu filmowego w Wenecji Marco Mueller. Ponoć osobiście u Luli w sprawie Battistiego interweniowała pierwsza dama Francji Carla Bruni.
Wielu z nich utrzymuje, że Battista jest niewinny, nikogo nie zabił, został wrobiony i padł ofiarą ciemnych sił reakcji. Wynika z tego, że państwo włoskie zaangażowało cały swój autorytet, aparat policji, wymiaru sprawiedliwości i całą służbę dyplomatyczną, by z niskich pobudek wtrącić na całe życie do więzienia drobnego złodziejaszka, który dzięki uporczywej pracy nad sobą został pisarzem i intelektualistą.
Inni wpływowi przyjaciele Battistiego starają się relatywizować zbrodnie, tłumacząc, że było to dawno temu w mrocznych czasach włoskiej wojny domowej, rozpętanej przez opresyjny aparat państwa. Podnoszą przy okazji, że Battisti działał w dobrej wierze: walczył o lepszy świat. Zgodnie z tym sposobem myślenia istnieje zasadnicza różnica między mordem popełnionym przez pospolitego bandytę a mordem w jedynie słusznej lewackiej sprawie. Krew ofiar szalonych lewaków najwyraźniej nie plami rąk i nie wymaga zadośćuczynienia, a nawet – jak w przypadku Battistiego – kilku słów skruchy. Minister sprawiedliwości Brazylii – trockista Tarso Genro – tłumaczył, że Battisti dostał azyl, bo we Włoszech grozi mu śmierć z rąk quasi-faszystowskiego reżimu Berlusconiego i... CIA.
Jednakże dawny ideolog PAC Arrigo Cavallina powiada dziś, że „Battisti jest tchórzem, który boi się wziąć odpowiedzialność za swoje czyny", a poza tym „powinien dwie trzecie swoich dochodów z pisania książek przekazać rodzinom swoich ofiar i do końca życia popychać wózek ze sparaliżowanym Alberto Torregianim". Co więcej, Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu nie dopatrzył się niczego zdrożnego w postępowaniu włoskich sądów, które skazały Battistiego. Najwidoczniej lewicowi intelektualiści wiedzą jednak lepiej. Skutki nie kazały na siebie długo czekać. Teraz francuscy studenci przyjeżdżają na stypendia do Italii, by pisać hagiograficzne prace naukowe o romantycznych bohaterach włoskich „lat ołowiu". Ponury znak czasów: ponad sto lat temu wielcy francuscy pisarze i intelektualiści skutecznie wybronili niesprawiedliwie skazanego za zdradę kapitana Alfreda Dreyfusa. Dziś lewicowe elity stają w obronie cynicznego, tchórzliwego mordercy.
Skomentuj