Kiedy kilkanaście lat temu na łamach miesięcznika „Skrzydlata Polska" opublikowałem tekst, w którym napisałem, że piloci Dywizjonu 303 nie zestrzelili tylu samolotów Luftwaffe, ile im się przypisuje, oburzeni czytelnicy pisali do redakcji listy, że to nieprawda, że to szarganie dobrego imienia żołnierza polskiego.
Problem jednak polega na tym, że co innego powszechne przekonanie, budowane przez lekturę „Dywizjonu 303" Arkadego Fiedlera, a co innego rzeczywistość.
Narodziny legendy
Polski dywizjon został sformowany w Wielkiej Brytanii w sierpniu 1940 r. Brytyjczycy, mimo że ich siły lotnicze w starciu z Luftwaffe przeżywały ciężkie chwile, do samego końca zwlekali z wykorzystaniem Polaków w toczących się walkach. Piloci dywizjonu nie znali języka, którym mieli posługiwać się w powietrzu. Obca im były także taktyka, wyposażenie i organizacja RAF. Brytyjskie dowództwo zastanawiało się również, czy lotnicy mający za sobą udział w dwóch przegranych kampaniach są jeszcze w stanie wykrzesać z siebie dość sił, aby walczyć ponownie. W RAF dość powszechnie funkcjonowały opinie, że polskie lotnictwo nigdy nie osiągnęło wymaganych przez Brytyjczyków standardów. Podawane były różne przyczyny tego stanu rzeczy – odwoływano się do wrodzonego indywidualizmu i egotyzmu Polaków, formułowano zarzut, że awanse w polskim lotnictwie przyznawane były na drodze kumoterstwa, co odbijało się niekorzystnie na dyscyplinie i kwalifikacjach lotników. W jednym z brytyjskich raportów stwierdzono, że powodem, dla którego Polacy winni być dowodzeni przez Brytyjczyków, jest fakt, że – według wiarygodnych informacji – oficerowie polskiego lotnictwa nie nadają się absolutnie do niczego i zależy im tylko na napychaniu sobie kabzy oraz zdobywaniu ciepłych posadek.
W pierwszych dniach września 1940 r. Brytyjczycy potrzebowali jednak każdego człowieka, który był w stanie polecieć samolotem i oddać strzał do nieprzyjaciela. 303. Dywizjonowi Myśliwskiemu pomógł przypadek. W rezultacie pomyłki kontrolerów z naziemnego centrum dowodzenia znaleźli się w pobliżu walki. Jeden z pilotów, który dostrzegł Niemców, zignorował zasadę pozostawania w szyku i ostrzelał samolot, rozpoznając w nim niemieckiego dorniera 17 lub 215. Maszyna Luftwaffe spadła na ziemię, a porucznik Paszkiewicz zgłosił jej pewne zestrzelenie. Było to pierwsze ze 126 zwycięstw zameldowanych w czasie bitwy o Anglię, które dały jednostce pierwsze miejsce we wszelkich wojennych i powojennych klasyfikacjach jednostek biorących udział w tych walkach. Nikt nie chciał zwrócić uwagi na fakt, że do tego samego samolotu strzelał także brytyjski pilot i również jemu zaliczono sukces w tej walce. W ten sposób z jednego zestrzelonego Niemca zrobiło się dwóch. Kogoś, kto zna realia lotniczych pojedynków, fakt ten bynajmniej nie zdziwi. Takie „rozmnożenie zwycięstw" było typowe nie tylko dla walk toczonych w 1940 r. nad Anglią. Im więcej walczyło ze sobą samolotów, tym wynik starć był mniej dokładny, a przeszacowania zwycięstw były do tego wprost proporcjonalne.
„Szczelny" system weryfikacji RAF
Brytyjczycy publicznie podjęli ten temat już w 1947 r., po przejęciu niemieckich dokumentów. Okazało się wtedy, że sukcesy pilotów RAF są w znacznym stopniu przesadzone. Bezpośrednio po bitwie o Anglię szacowano, że przeciwnicy utracili w niej nieco mniej niż 2,5 tys. samolotów. Później w rezultacie różnych zmian dotyczących ram czasowych i kryteriów zestrzeleń obliczono, że piloci RAF zestrzelili od 10 lipca do 31 października 1940 r. 2471 maszyn Luftwaffe (dodatkowych 221 samolotów „zaliczonych" zostało artylerii). Tymczasem po analizie zdobytych dokumentów niemieckich okazało się, że Luftwaffe straciła w tych działaniach 2376 samolotów i to z wszelakich przyczyn, także tych niebędących rezultatem działań RAF.
Dla Brytyjczyków stało się jasne, że w 1940 r. odnieśli co prawda wspaniałe zwycięstwo, ale przecenili rozmiary strat zadanych nieprzyjacielowi. 14 maja 1947 r. w Izbie Gmin odbyła się debata na ten temat wywołana przez oświadczenie sekretarza stanu Noela Bakera, który przedstawił nowe dane. Wynikało z nich, że na konto pilotów RAF można zapisać 1437 maszyn, a więc o ponad tysiąc mniej, niż pierwotnie założono. Oświadczenie Noela Bakera przeszło ówcześnie bez większego echa. Ludzie, dwa lata po zakończeniu wojny, mieli inne problemy niż ustalenie strat niemieckiego lotnictwa. Później do tematu powrócili historycy. Powstały pierwsze książki poświęcone temu zagadnieniu. W rezultacie różnych naukowych badań podawane były oczywiście rozmaite wyniki, ale od lat 70. żaden zachodni autor nie traktował już liczby 2,5 tys. maszyn jako tej, która mówiła o niemieckich stratach w 1940 r. nad Wyspami. Podobne przeszacowania z czasem zostały dokonane także w odniesieniu do kolejnych lat wojny – powstało nawet określenie „overclaim". Dziś w książkach angielskojęzycznych pisze się po prostu: „W tej walce dywizjony RAF zgłosiły zestrzelenie 15 samolotów, ale faktyczne straty niemieckie wynosiły pięć maszyn". Nikogo to już nie dziwi i nikogo nie bulwersuje. Trzeba jednak pamiętać, że badacze, którzy podejmują tę problematykę, są bardzo delikatni wobec indywidualnych dokonań pilotów. Jest przecież oczywiste, że jeżeli zmniejszono ogólną liczbę sukcesów, powinno to w konsekwencji doprowadzić do wnikliwej analizy zestrzeleń poszczególnych pilotów. Na to jednak do tej pory nikt nie miał odwagi. Mamy więc sytuację, w której lista zaliczonych zestrzeleń indywidualnych poszczególnym lotnikom alianckim pozostaje w sprzeczności z faktycznymi stratami nieprzyjaciela.
W tym kontekście należy stwierdzić, że nie wiadomo, ile samolotów Luftwaffe zniszczyli lotnicy polscy, a to, co bierzemy za ich wymierne sukcesy, jest jedynie roszczeniami zaliczonymi ówcześnie, ale z dzisiejszej perspektywy bardzo wątpliwymi. Owszem, mówi się o tym i pisze, ale mimochodem i z reguły ze stosowną „laurką" pod adresem kombatantów. Już w 1974 r. jeden z autorów zastrzegał: „Nie chciałbym być źle zrozumiany. Jestem daleki od odmawiania zarówno męstwa, jak i sukcesów tym, którzy tak szeroko rozsławili imię polskiego żołnierza, od kwestionowania ich dobrej wiary czy deprecjonowania polskiego wkładu w wielkie zwycięstwo nad Luftwaffe. Chodzi mi natomiast o tzw. trzeźwe spojrzenie i o uwzględnienie specyfiki działań w powietrzu. Przecenianie skuteczności własnego oręża zdarzało się i innym [...]. Groźny zatem byłby dopiero brak krytycyzmu w ocenie meldunków bojowych – błąd, który był jedną z przyczyn niemieckich niepowodzeń w bitwie o Anglię, a którego nie powinniśmy dziś chyba powtarzać" (R. Szubański, „Polacy w bitwie nad Anglią", „Wojskowy Przegląd Historyczny", 1974, nr 1). Od ponad 30 lat niewiele się w tej kwestii zmieniło i u części interlokutorów twierdzenia podważające zgłoszenia polskich pilotów myśliwskich traktowane są z oburzeniem i zapalczywością godną lepszej sprawy.
Liczba „126"
Liczba „126" w powszechnym odbiorze faktycznie funkcjonuje jako liczba samolotów Luftwaffe zestrzelonych przez 303. Dywizjon Myśliwski. Jest to oczywista nieprawda, bowiem w rzeczywistości jest to jedynie liczba zgłoszeń samolotów nieprzyjaciela zameldowanych przez lotników tej jednostki jako zestrzelone na pewno. Należy ją traktować jako roszczenie, nie zaś potwierdzenie faktu zniszczenia konkretnej liczby niemieckich maszyn. Otwarcie mówiąc, nikt nigdzie i nigdy nie obliczył, ile samolotów Luftwaffe zniszczył dyon kościuszkowski w czasie, kiedy uczestniczył w tych walkach. Co więcej, można się pokusić o twierdzenie, że nigdy takie obliczenia nie zostaną przeprowadzone, ponieważ charakter działań lotniczych nad Wielką Brytanią w 1940 r. wyklucza taką możliwość. Nie oznacza to jednak, że nie możemy dokonać pewnych szacunków. Według brytyjskich dokumentów, od 30 sierpnia do 11 października 1940 r. – a więc w czasie, gdy w walkach uczestniczył 303. Dywizjon Myśliwski – pilotom RAF zaliczono 1236 pewnych zestrzeleń samolotów Luftwaffe. Z dokumentów niemieckich wynika jednak, że w tym samym okresie Luftwaffe utraciła w czasie działań nad Wyspami Brytyjskimi jedynie 738 samolotów. Liczba ta obejmuje straty zarówno bojowe, jak i pozostałe, czyli samoloty zniszczone lub uszkodzone w stopniu uniemożliwiającym ich wykorzystanie w działaniach nad Anglią – z jakichkolwiek przyczyn, które nie zawsze dają się już dziś ustalić.
Piloci 303. Dywizjonu Myśliwskiego zgłaszali najwięcej zestrzeleń w dniach 7, 11, 15, 26 i 27 września. Podczas tych pięciu dni walk zgłosili łącznie 73 pewne zestrzelenia samolotów Luftwaffe (z owych 126, które im ostatecznie zaliczono). Lotnicy dyonu meldowali najwięcej zestrzeleń w dniach, kiedy dysproporcja pomiędzy zgłoszeniami RAF a faktycznymi stratami Luftwaffe była największa. W okresie wspomnianych pięciu dni walk Niemcy utracili 187 samolotów, podczas gdy obrońcy Wysp zameldowali o uzyskaniu 531 pewnych sukcesów. Wniosek z tego jest taki, że jedynie 35 proc. zgłoszeń można uznać za wiarygodne, co oznacza, w pewnym przybliżeniu, że z trzech samolotów Luftwaffe zgłoszonych jako zestrzelone na pewno dwa ostatecznie powracały na swoje lotniska na kontynencie. W pozostałych dniach, kiedy w walkach uczestniczył kościuszkowski dywizjon, wspomniane dysproporcje przedstawiały się następująco: RAF zaliczył swoim pilotom pewne zestrzelenia 520 samolotów, podczas gdy Luftwaffe faktycznie utraciła ich 325. W tych więc dniach 63 proc. zgłoszeń RAF znajduje potwierdzenie w niemieckich stratach.
Przedstawione powyżej ustalenia można skonkludować wnioskiem, że w walkach, w których 303. Dywizjon Myśliwski zgłosił swoje największe sukcesy, wiarygodność meldunków RAF była bardzo mała. Coś, co można by na nasze potrzeby nazwać współczynnikiem wiarygodności, wynosiło w tych dniach zaledwie 35 proc. Przykładając tę miarę do 73 raportów o pewnych zestrzeleniach pilotów polskiego dywizjonu, uzyskujemy liczbę 25,5. Zastosowanie tej samej metody obliczeń do pozostałych zwycięstw – czyli do 53 zestrzeleń zaliczonych w dniach, w których wspomniany współczynnik wiarygodności wynosił 63 proc. – daje nam kolejne 33,3 zestrzeleń. Razem, zaokrąglając, mamy 59 zestrzeleń. Nie można oczywiście zapomnieć, że nie jest to liczba faktycznie zniszczonych przez nasz dywizjon samolotów Luftwaffe, lecz jedynie konkluzja założeń niezbędnych do uzyskania pewnego przybliżenia rzeczywistości minionej. Ktoś może powiedzieć, że to jedynie statystyka. Wiemy przecież, że są trzy rodzaje kłamstw: kłamstwa, bezczelne kłamstwa i statystyki. Czy zwalnia nas to jednak z obowiązku podawania tych liczb do publicznego obiegu?
Trzeba odpowiedzieć na pytanie, jak rzecz się miała w innych dywizjonach? Przeprowadzenie tego typu analizy w oczywisty sposób wykracza poza ramy niniejszego tekstu, już jednak pobieżny rzut okiem na rezultaty pozostałych jednostek biorących udział w starciach pozwala stwierdzić, że także do wiarygodności raportów pilotów innych jednostek należy podchodzić z dużą dozą ostrożności. Nie można się bowiem nie zgodzić ze stwierdzeniem, że jeśli piloci RAF zameldowali w dniu 15 września 1940 r. 181 pewnych zestrzeleń, podczas gdy Luftwaffe utraciła jedynie 59 samolotów, z pewnością nie było to konsekwencją pomyłki jedynie pilotów 303. Dywizjonu Myśliwskiego.
Jak to się stało?
Pytanie, skąd się bierze różnica pomiędzy polską jednostką a innymi dywizjonami RAF, jest otwarte. Jedni upatrują jej źródeł w doskonałym wyszkoleniu i wcześniejszym „ostrzelaniu" Polaków. Równie dobrze można jednak stwierdzić, że było to rezultatem złej oceny efektów walk. Nie należy doszukiwać się tutaj jakiejś złej woli. Było to raczej konsekwencją swoistego rodzaju nadinterpretacji tego, co widzieli lub raczej czego nie widzieli piloci. Trzeba także pamiętać – o czym uprzednio wspomniano – że największe sukcesy 303. Dywizjonu Myśliwskiego miały miejsce, gdy natężenie walk, ich masowy charakter etc. praktycznie wykluczały możliwość jakichkolwiek precyzyjnych ocen.
Dobrym przykładem jest tu choćby relacja sgt Josefa Františka, pilota z największą liczbą zestrzeleń, z 11 września, w której lotnik pisał o zestrzeleniu kolejnego w tym locie samolotu: „Trzeciego Me-109 postrzeliliśmy tak, że dymił, ale nie mogłem go wykończyć, ponieważ nie miałem już amunicji, ale jakiś inny hurricane go wykończył". To słowa pilota zapisane jego ręką w kronice dywizjonu. Ich kontekst jest taki, że Františkowi dziś przyznalibyśmy zapewne jedynie uszkodzenie i to pewnie „niecałe", bo pilot stwierdził, że udział w tym mieli także inni. Oficer wywiadu dywizjonu sporządził jednak na podstawie słów Czecha raport, w którym walka została opisana zupełnie inaczej: „W drodze powrotnej [do bazy – przyp. red.] natknąłem się na Me-109, którego zaatakowałem. Widziałem dym i płomienie wydobywające się [z tej maszyny – przyp. red.], ale musiałem przerwać walkę i wrócić do Northolt, ponieważ nie miałem już więcej amunicji". Tym sposobem na konto Czecha trafił messerschmitt jako zestrzelony na pewno.
Takich przykładów jest oczywiście więcej. Wynik pierwszej walki dywizjonu, podczas której Ludwik Paszkiewicz zestrzelił messerschmitta 110, także został „zdublowany". Ten sam niemiecki samolot trafił na konto zarówno Polaka, jak i Brytyjczyka z 56. Dywizjonu Myśliwskiego. W tym przypadku z jednego zestrzelenia zrobiły się dwa. Ale czy można w tym wypadku mieć pretensje do Paszkiewicza? Absolutnie nie! Pilot szczerze opisał to, co widział, i stwierdził, że ujrzał w pobliżu swojego oponenta innego hurricane'a. Napisał prawdę. Prawda jednak ma czasami dwa oblicza.
Autor publikacji o II wojnie światowej. Napisał m.in. książki o myśliwskich dywizjonach polskich 303. i 308. w Wielkiej Brytanii oraz o 1. Dywizji Pancernej gen. Stanisława Maczka.
Komentarze
JAcek Friday, August 31, 2018, 12:18 PM
Ależ bełkot....masakra!
Stefan Thursday, January 3, 2019, 4:59 PM
Czemu autor nie podpisal artykulu? O co chodzi ?
Szymon Thursday, August 8, 2019, 10:09 PM
W ostatnim czasie na całej lini próbuje się zniesławić lub chociaż oczernić dobre imie Polski, myśle że tekst ten do tej kampani należy. Ataki na Polskę prowadzone sa z wielu stron ale rozkazy płyną z Palestyny. (nie mam jednak na myśli żyjących też tam Arabów) Dlatego też tekst ten nie zostal podpisany, bo od razu wiadomo było by o kogo chodzi. Tak, to niestety smutna prawda, Polska jest atakowana i to dopiero początek. Pozdrawiam
Marcin S. Saturday, May 4, 2019, 12:45 PM
Skąd wiadomo, że Luftwaffe w danym dniu straciło nie 531 ale dokładnie 187 samolotów ? Stąd, że Niemcy tyle podali ? Szacunkowo tak to wyliczono ? Ktoś patrzył z dołu i liczył ile spadło samolotów ? Czy ktoś posiada oficjalne dane, niepodważalne dowody na to kto ile maszyn zestrzelił a ile stracił ? Trochę to niepoważne podejście do tematu...
Marek Sunday, July 14, 2019, 4:35 PM
Frantiszka bym nie cytował ponieważ otacza go legenda tak jak i jego rzekome zestrzelenia . Na pewno wiadomo ,że zawsze odłączał się od formacji i groziło mu usunięcie z dywizjonu.
Szymon Thursday, August 8, 2019, 10:23 PM
W tym tekscie chodzi "autorowi" tylko o jendną rzecz : aby zniesławić albo chociaż tylko pogorszyć renomę i dobre imie Polski i Polaków. W tym celu atakuje się Polski Heroizm Historyczny bo jest to bardzo wrażliwy i emocjonalny punkt. Skąd skierowane są te ataki ? Cóż, wystarczy spojrzeć na to co dzieje się w polityce wewnętrznej a także międzynarodowej. Niestety, kolejny raz zbierają się nad Polską czarne chmury.