Ludobójstwo Polaków dokonane podczas II wojny światowej na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej było przygotowywane ideologicznie przez OUN latami i następnie zorganizowane oraz przeprowadzone przez OUN i UPA. Plan OUN zakładający stworzenie „Ukrainy dla Ukraińców" drogą usunięcia innych nacji, głównie Polaków, potrzebował akceptacji i udziału ogółu ludności ukraińskiej. Tymczasem nacjonalistyczni ideolodzy obawiali się, że nie będą w stanie porwać mas, które ich zdaniem były bierne, pokorne, uczuciowe, moralne i pobożne. Włączenie owych mas do terroru i zbrodni polegało więc z jednej strony na odpowiedniej indoktrynacji ideologicznej, uwalniającej od moralnych hamulców i mobilizującej do posługiwania się zbrodnią dla osiągania pożądanego celu, a z drugiej strony – gdy nadszedł czas tzw. rewolucji narodowej, czyli „oczyszczania ziem ukraińskich" z „obcych" – do zastosowania terroru wobec Ukraińców, których nie porwała agitacja i propaganda. Tacy Ukraińcy byli uważani przez OUN-owców za zdrajców, z którymi należy rozprawiać się bezwzględnie.
Groźba dla zamaskowanych wrogów
Już w 1934 roku w nacjonalistycznym organie „Surma" postulowano: „Przeciw zdradzie ze strony ludności cywilnej trzeba stosować karę śmierci, w ciężkich wypadkach zniszczyć także majątek zdrajcy. Jako odstraszający przykład dla innych, gdy wymagają tego szczególne okoliczności, trzeba zastosować karę śmierci nie tylko wobec samego zdrajcy, ale i w stosunku do całej jego rodziny. Niech zdrajcę ojca pilnują jego własne dzieci". Iwan Mitrynga – jeden z czołowych działaczy OUN Stepana Bandery, tj. frakcji odpowiedzialnej za ludobójstwo na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej (potocznie określanej banderowcami) – w swej pracy „Nasz szlak walki" z 1940 roku zapowiadał, że aktyw ukraiński będzie „wyniszczał w pień zamaskowanych ukraińską przynależnością wrogów ukraińskiego narodu".
Nie były to tylko psychologiczne naciski. Po przystąpieniu w 1943 roku do generalnej rozprawy z Lachami, gdy systematycznie rejon po rejonie atakowano Polaków, dążąc do całkowitego ich wymordowania, sytuacja Ukraińców nieangażujących się po stronie OUN i UPA stawała się nadzwyczaj trudna. Wcześniejsze zapowiedzi bezwzględnego niszczenia Ukraińców niespełniających wymagań banderowców wprowadzano w życie i w kolejnych dokumentach upowskich zobowiązywano aktyw nacjonalistyczny do rozprawiania się z wrogiem wewnętrznym tak samo jak z „obcymi". Rozkaz dla Służby Bezpeky z 10 września 1943 roku brzmiał: „Za wrogów narodu ukraińskiego uważamy wszystkich komunistów, bez względu na ich narodowość, Lachów, wszystkich współpracowników niemieckiej policji, bez względu na narodowość, tych Ukraińców, jacy współpracując z naszymi wrogami [np. z Polakami], występują przeciw nakazom UPA, starając się rozbić jedność wśród narodu ukraińskiego". To przypomnienie, kogo należy morderczo tępić, wydane po przetoczeniu się przez Wołyń największych ludobójczych akcji, może wskazywać, że zapał nacjonalistów ukraińskich do „oczyszczania Ukrainy" z wrogów jakby osłabł. OUN-UPA dbała więc, by terror w stosunku do ludności ukraińskiej był stale podtrzymywany.
Za przewinienia Ukraińców wynikające z ich stosunku do Polaków banderowcy uważali: wyrażanie dezaprobaty dla działalności OUN-UPA czy nawet nieśmiałych wątpliwości, jakiekolwiek niepodporządkowanie się poleceniom, rozkazom, nieuczestniczenie w antypolskich nastrojach i przede wszystkim przeciwstawianie się zbrodni, odmowy zamordowania, dawanie wsparcia, opieki, pomocy swym polskim sąsiadom.
Najmniej represyjną reakcją nacjonalistycznego otoczenia była tylko słowna agresja i niechęć do dystansujących się lub stających w obronie mordowanych Polaków, ale szczególnie bolesna, gdy powodowała rozdźwięk w rodzinie. Tego rodzaju presja, jako niecałkowicie skuteczna, występowała jednak rzadko, więc posłuszeństwo wśród ludności ukraińskiej OUN i UPA, a zwłaszcza ich wyspecjalizowane komórki Służby Bezpieczeństwa, wymuszały realną groźbą śmierci.
Chleb na drogę
Pomimo propagandowego oddziaływania OUN powodującego niszczenie więzi społecznych łączących Ukraińców i Polaków, wciągania Ukraińców do zbrodni fałszywą argumentacją zwalniającą ich z poczucia winy lub przez zastraszenie, a nawet sakralizację zbrodni przez niektórych duchownych greckokatolickich i prawosławnych zaistniały na całym obszarze ludobójstwa jednostki o mocnym sumieniu, nieulegającym moralnej destrukcji.
Formy pomocy eksterminowanym Polakom bywały różne. Najpowszechniejsze były ostrzeżenia, wypowiadane przez jednych Ukraińców w tajemnicy przed innymi Ukraińcami. Formułowane były różnie: mówiono wprost o planowanym napadzie, podając czasem dokładnie termin, napomykano o bliżej nieokreślonym zagrożeniu. Jedni radzili uciekać, i to natychmiast, inni ograniczali się tylko do informacji, że coś złego się stanie. W większości miejscowości, w których żyli Polacy, ktoś ocalał dzięki tego rodzaju sygnałom. Bywało jednak, że przestrogi były lekceważone, uznane za tak nieprawdopodobne, że nie decydowano się na działania chroniące życie. Większość ostrzeżeń przekazywano na krótko przed napadem, nie było czasu na ich rozpowszechnienie, ratowały one więc rodziny, do których były kierowane, rzadziej też inne powiadomione przez wcześniej ostrzeżonych w ostatniej chwili. Tylko w nielicznych polskich osiedlach wszyscy mieszkańcy uniknęli śmierci dzięki otrzymanym w porę radom życzliwych Ukraińców i obronnej konsolidacji polskiej społeczności.
Innym stosunkowo częstym aktem miłosierdzia było wskazywanie bezpiecznej drogi ucieczki, zanim nastąpił atak, o którym informator wiedział, lub w trakcie napadu UPA. Tej pomocy udzielali pojedynczy Ukraińcy, przeważnie kobiety, czynili to bez świadków ukraińskich. Przestrzegali, gdzie uchodźcy mogą natknąć się na patrole lub bojówki UPA. Niekiedy pomoc w ucieczce polegała na darowaniu charakterystycznych elementów stroju ukraińskiego, które miały utrudniać rozpoznanie Polaków, na daniu na drogę chleba, poczęstunku na trasie ucieczki. Bywało, że ucieczka była przygotowana i zorganizowana przez Ukraińców – najczęściej niedoszłe ofiary wywożono furmanką pod stertą słomy, siana, wybierano w miarę bezpieczną porę i drogę ucieczki, w razie upowskiej kontroli drogowej przewożący Ukraińcy zaświadczali o ukraińskości „pasażerów", o pokrewieństwie z nimi lub sąsiedztwie, użyczano też polskim uchodźcom wozu z końmi. W ten sposób np. Ukrainiec ze wsi Dzikowiny (woj. wołyńskie) ocalił całą rodzinę nauczyciela Karola Kirschnera, wywożąc potajemnie swym wozem nieuczęszczanymi polnymi drogami do granicy z Generalnym Gubernatorstwem, co umożliwiło ucieczkę do Lwowa.
Schowek pod podłogą
Do szczególnego poświęcenia i narażania własnego życia dochodziło w sytuacji ukrywania przez Ukraińców prześladowanych Polaków. Udzielanie schronienia najczęściej następowało po napadzie UPA, gdy okazywało się, że nacjonaliści usiłują wytropić i wybić Polaków „co do nogi". Na kryjówki zagrożonym Polakom przeznaczano różne miejsca na terenie gospodarstw i poza nimi: piwnice pod podłogami izb, strychy, stodoły, stajnie i inne pomieszczenia gospodarcze, ziemianki, stogi, a ukrywani musieli wielokrotnie zmieniać miejsca ukrycia na wypadek, gdyby ktoś niepowołany wypatrzył obecność „obcych". Na przykład we wsi Boroczyce (woj. wołyńskie) u Ukraińca Demki Karolczuka jakiś czas ukrywał się w sianie i gnoju były wychowanek Domu Zakonnego Sióstr Rodziny Maryi w Beresteczku Mikołaj Filipczak. W niektórych przypadkach w ukrywanie jakiejś rodziny angażowało się kilka osób lub rodzin. Trzeba wiedzieć, że grupy upowców stale penetrowały gospodarstwa ukraińskie, wymagając od gospodarzy informacji, posiłków, miejsca na narady, biesiady i noclegi albo specjalnie je przeszukując. W tych okolicznościach ukrywanie Polaków wiązało się z permanentnym lękiem i poczuciem zagrożenia życia – w jednakowym stopniu przechowujących i przechowywanych, a były przypadki wielomiesięcznego ukrywania Polaków. Być może najdłużej, osiem i pół miesiąca, była ukrywana Zofia Hasiak z synkiem w Swojczowie (woj. wołyńskie) u sołtysa wsi Cybuli, który – co zdumiewające – był jednocześnie stanicznym OUN. W razie podejrzeń ukrywający chwytali się różnych sposobów, by nie dopuścić do ujawnienia obecności Lacha.
Wśród Ukraińców pomagających Polakom najwięcej było osób starszych i w średnim wieku. Młodzi ulegali zaczadzeniu ideą „Ukrainy dla Ukraińców"
Godna podziwu jest bezinteresowność, z jaką Ukraińcy przechowywali Polaków. Nie mogli liczyć na gratyfikacje materialne, bo Polacy nie byli zamożni, nie posiadali kosztowności ani innych cennych przedmiotów, a ich skromny dobytek był w trakcie napadów rabowany. Ukrywani mieli tyle, co na sobie. Kolejną formą ratowania Polaków było opatrywanie ran domowymi sposobami, pielęgnowanie rannych połączone z ich ukrywaniem i przewożenie do lekarzy lub szpitala, a więc podejmowanie czynów trudnych i szczególnie niebezpiecznych, bo w razie zauważenia poszkodowanych mogli być oni kojarzeni z akcjami UPA.
Dużym problemem ocalałych Polaków z ludobójczych akcji, podczas których część ginęła, a część ulegała rozproszeniu w panicznej ucieczce, podczas której padały następne ofiary, była nieznajomość losów bliskich osób, częstokroć dzieci. Obawa przed tropiącymi Polaków banderowcami uniemożliwiała poszukiwania. Cennych informacji o żywych i martwych udzielali Polakom szlachetni Ukraińcy. Dzięki nim udawało się ocalałym członkom rodzin się odnaleźć. Powiadamiali też Polaków o okolicznościach śmierci bliskich, miejscach, gdzie znajdowały się zwłoki lub gdzie zostały pochowane, o ukrywaniu się i prawdopodobnych miejscach pobytu zaginionych, zajmowali się zagubionymi dziećmi i przekazywali je rodzinom. Pobyty dzieci u rodzin ukraińskich bywały czasem długie. Na przykład w Nieświczu (woj. wołyńskie) ukraińska rodzina Wilkowskich opiekowała się przez dwa lata trojgiem sierot aż do ich deportacji do Polski.
W czasie, gdy nacjonalistyczna ideologia nienawiści doprowadzała do poniżającego traktowania przez banderowców zwłok swych ofiar, niektórzy Ukraińcy trwali przy odwiecznym szacunku dla zmarłych i pomagali ocalałym Polakom w ich grzebaniu, stawiali krzyże w miejscach pochówków, pielęgnowali, nieraz latami, groby swych polskich sąsiadów, gdy w tym czasie żaden z Polaków nie mógł odwiedzać dawnych miejsc osiedlenia.
Oprócz przedstawionych dotąd różnych rodzajów pomocy udzielanych w sposób dyskretny lub wręcz konspiracyjny, by nie narazić się na surowe represje ze strony członków OUN-UPA lub ich zwolenników, były przypadki jawnego sprzeciwu Ukraińców wobec zbrodni UPA i uczestniczenia w tych procederach. Pozostający poza strukturami nacjonalistycznymi wyrażali publicznie krytyczne uwagi, potępiali OUN-UPA, nawoływali do zaniechania terroru (m.in. osoby duchowne). Odnotowane są sporadyczne przypadki odmówienia przez członków UPA dokonania zabójstwa, pozorowania zabijania, umożliwienia ofierze ucieczki lub ukrycia się, udawania, że nie udało się znaleźć ofiar. Akty oszczędzenia Polaków dotyczyły jednakże osób, z którymi banderowców łączyły wcześniej jakieś zażyłości, przyjaźnie czy dobre koleżeństwo.
Nie chciał zabić żony Polki...
W wyjątkowo trudnej, nieraz tragicznej sytuacji były rodziny mieszane, ponieważ nacjonaliści ukraińscy uważali je za niepożądane w społeczeństwie ukraińskim. Z dotychczasowych ustaleń własnych na 545 rodzin mieszanych poszkodowanych w wyniku zbrodni zainspirowanych lub dokonanych przez OUN-UPA w 24 rodzinach ukraiński członek rodziny stracił życie, ponieważ odmówił zamordowania polskiego członka rodziny. W Chotyniu (woj. wołyńskie) wobec nieposłusznego Ukraińca, który nie chciał zabić żony Polki i dzieci, UPA zastosowała podwójną karę: najpierw musiał patrzeć na znęcanie się nad swymi bliskimi, potem go zabijano.
W okolicach, gdzie rodziny mieszane nie odczuwały zagrożenia i nie były specjalnie izolowane od społeczności ukraińskiej, a więc miały dobrą orientację co do działań OUN i UPA, odgrywałe one rolę informatorów rodzin czysto polskich, przyczyniając się do ich ocalenia, choćby częściowego, a nawet przechowywały Polaków, za co płaciły życiem. W kolonii Borówka (woj. wołyńskie) Ukrainiec ożeniony z Polką powiadomił o terminie zaplanowanej rzezi Polaków i przekazał informacje, na których drogach przygotowane są zasadzki na uciekającą ludność, a we wsi Stawki Kraśnieńskie (woj. tarnopolskie) za ukrywanie Polaków zginęło małżeństwo polsko-ukraińskie.
Zastanawiać może, czym kierowali się Ukraińcy decydujący się pomagać Polakom. Motywy bywały różne, a wśród nich dominowały uczucia przyjaźni, wdzięczność za udzielaną wcześniej przez Polaków pomoc w życiowych sprawach, przywiązanie do wartości chrześcijańskich, współczucie dla prześladowanych i w końcu moralny sprzeciw w stosunku do działań OUN-UPA. Wśród Ukraińców pomagających Polakom najwięcej było osób starszych i w średnim wieku. Młodzi Ukraińcy powszechnie ulegali zaczadzeniu ideą „Ukrainy dla Ukraińców" i zbrodniczymi metodami jej realizacji. Gwarantowanego wsparcia można było spodziewać się od takich związków religijnych i sekt, jak metodyści, świadkowie Jehowy, baptyści, tzw. sztundyści.
Przy korzystaniu przez Polaków z ukraińskiej pomocy miały miejsce dwie sytuacje. Pierwsza – gdy Polacy sami zwracali się o pomoc do znanych im osób i albo ją otrzymywali, albo spotykali się z odmową wynikającą z akceptacji programu banderowców czy też ze strachu przed groźnymi konsekwencjami. Gdy Anna Kozakowska uciekała po pogromie Polaków we wsi Maniów do Wiśniowca (woj. wołyńskie) i dwukrotnie zwracała się o kawałek chleba do znajomych Ukrainek, za każdym razem słyszała, że nie mogą jej dać, bo zostaną zabite. Bezwzględny i okrutny banderowski terror u porządnych ludzi wywoływał strach przed męczeńską śmiercią za wspieranie Lachów, paraliżował ludzkie odruchy, wciągał w niechciane wybory.
W drugiej sytuacji natomiast Polacy uzyskiwali pomoc z inicjatywy Ukraińców, to oni sami świadomie podejmowali ryzyko, wykazujące się wyjątkową odwagą, siłą moralną i humanizmem. W sytuacji wszechobecnej nienawiści i sterroryzowania przyzwoitych Ukraińców ważne były nie tylko bohaterskie zachowania ratujące życie. Podtrzymujące na duchu Polaków były nawet okazywane przez Ukraińców drobne oznaki współczucia, żalu nad nieszczęśnikami, słowa pocieszenia czy tylko mimika wskazująca na brak akceptacji dla zbrodniczych metod działania OUN-UPA.
Sprawiedliwi wśród narodu Ukrainy
W stosunku do ogromu zbrodni nie było wiele aktów pomocy i solidarności z objętą zagładą ludnością polską. Dane statystyczne dotyczące całego obszaru zbrodni OUN-UPA, będące wynikiem badań Romualda Niedzielki, są zawarte w publikacji Instytutu Pamięci Narodowej jego autorstwa „Kresowa księga sprawiedliwych 1939–1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA" (Warszawa 2007). Zgromadzone przeze mnie po ukazaniu się „Kresowej księgi..." nowe fakty nie powiększają znacząco liczb z 2007 r., ale też nie są ustaleniami definitywnymi.
Zsumowanie danych Niedzielki i późniejszych własnych daje następujący liczbowy obraz pomocy: w 602 miejscowościach Polacy otrzymali pomoc. Miały w nich miejsce 1002 akty pomocy udzielanej przez 1487 Ukraińców (w tym 964 znanych z nazwiska), dzięki którym ocalało lub miało przedłużone życie choć na krótki czas 2811 Polaków. Najwyższą cenę za ratowanie Polaków – utratę życia – zapłaciło 402 Ukraińców. W tym czasie z rąk nacjonalistów ukraińskich zginęło około 130 tys. Polaków z około 4,3 tys. miejscowości. Brak nazwisk części Ukraińców udzielających pomocy wynika nie tylko z ich nieznajomości (zwłaszcza gdy świadectwa pochodzą od ludzi będących w tym czasie dziećmi) czy defektów pamięci, ale nieraz także ze świadomego zatajania przez ocalonych w przekonaniu, że nawet po latach szlachetnych Ukraińców może spotkać zemsta bojowników o „Ukrainę dla Ukraińców". Niewykluczone, że śmiertelnych ofiar ukraińskich za pomoc Polakom było więcej, ale informacje o nich mogły nie dotrzeć do ocalonych.
Trzeba podkreślić, że pomoc ta niejednokrotnie wiązała się z najwyższym poświęceniem, że wymagała pokonywania strachu nie tylko przed grożącą śmiercią, ale także okrucieństwem zadawanym zarówno polskim ofiarom, jak i Ukraińcom, którzy wyłamywali się z narzuconych terrorem przez OUN i UPA reguł i jako zdrajcy „świętej sprawy narodowej" byli szczególnie surowo karani. Brak akceptacji, wrogość i ciężkie konsekwencje ratowania „obcych" ze strony „swoich" stawiały Ukraińców w znacznie gorszej sytuacji psychologicznej od Polaków ratujących Żydów podczas Holokaustu, którzy byli represjonowani tylko przez „obcych", Niemców, ciemiężycieli ogółu społeczeństwa polskiego.
Te heroiczne postawy części Ukraińców, choć przez ocalonych i byłych mieszkańców Wołynia oraz Małopolski Wschodniej doceniane, nie zostały przez państwo polskie odpowiednio uhonorowane, mimo że wielekroć były kierowane w tej sprawie wnioski do różnych organów władzy. Pozostawały bez reakcji. Wielu Kresowian odczuwa ponadto dyskomfort, że sami, indywidualnie, nie okazali wdzięczności swym wybawcom.
Opis ocalenia mieszkańca wsi Matwiejowce na Wołyniu wraz z matką i bratem dzięki wielomiesięcznej ochronie przez 300 Ukraińców jest zakończony następującą refleksją: „Przez wiele lat nawet znajomym przy kieliszku nie ujawniałem tego, co przeżyłem, wstydziłem się tego, że byłem ścigany jak insekt. Oczywiste: nie można w jednym szeregu stawiać wszystkich Ukraińców, bo stosując tę metodę, bylibyśmy bez szans na przetrwanie, a jednak przetrwaliśmy, zarówno oni [ratujący], jak i my. Szkoda, że już odeszli, a ja nie zdążyłem im nawet podziękować za to, że ryzykowali głowami własnymi i swoich bliskich".
Autorka bada losy Polaków na Kresach. Współautorka – wraz z ojcem Władysławem Siemaszką – dwutomowej pracy „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939–1945".
Skomentuj