27 września 1983 r. Telewizja Polska wyemitowała program „Pieniądze", czyli rzekomą rozmowę przewodniczącego NSZZ „Solidarność" Lecha Wałęsy z jego bratem Stanisławem. Była ona elementem szerszej kampanii mającej na celu zdyskredytowanie go jako fałszywego katolika i egoistycznego prymitywa, który dba jedynie o pieniądze.
Czujność BOR
W dniach 29–30 września 1982 roku Lecha Wałęsę internowanego przez władze PRL w Arłamowie odwiedził jego brat Stanisław. Jak twierdził, przyjechał w celu złożenia życzeń urodzinowych. Jednak – przynajmniej według oficjalnej wersji – Służba Bezpieczeństwa uzyskała informację, iż „planuje przeprowadzić z bratem wywiad, z zamiarem przekazania go na Zachód za odpowiednim wynagrodzeniem". W rzeczywistości najprawdopodobniej dowiedziano się o tym dopiero na miejscu, dzięki czujności funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu MSW pilnujących przewodniczącego „Solidarności".
Stanisław przyjechał we wczesnych godzinach popołudniowych. Lech Wałęsa poprosił „o podanie alkoholu, zarówno do pokoju, jak i do wszystkich posiłków". Dostarczono mu więc szampana i wódkę. Była to zresztą normalna praktyka – jako „osobę pełniącą kierowniczą funkcję w PRL" (szef związku zawodowego) przetrzymywano go w lepszych warunkach niż większość internowanych. Jak odnotowali BOR-owcy „w czasie obiadu wywiązała się dyskusja" między braćmi dotycząca dotychczasowej działalności „Solidarności". Lech Wałęsa wyrażał „duże zadowolenie" z powodu zgłoszenia go do Pokojowej Nagrody Nobla i oburzał się z powodu komentarzy radiowych, w których porównywano go do izraelskiego premiera Menachema Begina. Pytał: „Dlaczego nie porównają mnie do siostry Teresy?".
Dalsza dyskusja dotyczyła stosunku Kościoła do przewodniczącego „Solidarności". Stwierdził on, że „dokładnie wie o próbach wymanewrowania go przez Kościół". W raporcie BOR cytowano jego słowa: „Znam dobrze perfidną gierkę klechów". Dodawał, że jest „im potrzebny jako karta przetargowa". Pomimo tego uważał, iż nie może rezygnować z ich pomocy, gdyż „Kościół jego zdaniem ma doskonały dopływ informacji i bardzo sprawną administrację". Jednakże zastanawiał się, czy nie poprosić „»bezpieki« o potrzebne mu do uniezależnienia się od Kościoła informacje". Równie zaskakująca była jego kolejna opinia, że, „dwie trzecie wrogów mamy na Zachodzie, a jedną trzecią na Wschodzie", a na dodatek ci pierwsi „są bardziej niebezpieczni, bo bardziej perfidni".
Funkcjonariusze BOR nie przeoczyli również, iż bracia po kolacji udali się na balkon, gdzie kontynuowali swą rozmowę, a właściwie Stanisław nagrywał (na „mały magnetofon") wywiad z Lechem. Odnotowali też jego treść, gdyż słuchali go z sąsiedniego balkonu... O powyższym został poinformowany jeszcze tego samego dnia zastępca naczelnika Wydziału I BOR MSW Henryk Sobczyk.
Następnego dnia rano Stanisław złożył bratu życzenia urodzinowe i wręczył mu 39 czerwonych goździków. Oficjalnie już nagrał życzenia i krótkie przemówienie z tej okazji swego brata. Również o tym fakcie poinformowano kierownictwo BOR, tym razem wicedyrektora Wiesława Godziszewskiego. O godz. 9.10 wydał on (osobiście) zgodę na wyjazd z Arłamowa Stanisława Wałęsy, a także wytyczne dla podwładnych odnośnie do dalszego postępowania (przeprowadzenie przeszukania w pokoju Lecha Wałęsy pod jego nieobecność).
Podstęp SB
Półtorej godziny później brat przewodniczącego „Solidarności" wyjechał „w towarzystwie" Krzysztofa Bobińskiego, zastępcy naczelnika Wydziału V Komendy Wojewódzkiej MO w Przemyślu. Esbek ten został poinformowany przez dyrektora Biura Studiów MSW Władysława Kucę, iż brat Lecha Wałęsy dysponuje nagraniem, „na którym ma być utrwalony wywiad [...] bądź inne treści przeznaczone do szkodliwego dla PRL wykorzystania na Zachodzie". Otrzymał polecenie „bezwarunkowego" ich odzyskania. Jak później relacjonował: „W drodze powrotnej [...] wyczułem na podstawie woni z ust, lekko bełkotliwej mowy, że St. Wałęsa jest w stanie wskazującym na spożycie alkoholu. Później sam się do tego przyznał, mówiąc, że z bratem »tęgo popił«". Jednocześnie jednak brat przewodniczącego „Solidarności" był „bardzo skupiony, zachowywał się nienagannie".
Funkcjonariusz SB postanowił wykorzystać fakt, że interesował się on połączeniami lotniczymi do Bydgoszczy i zaproponował wstąpienie do KW MO w Przemyślu, „obiecując pomoc w zasięgnięciu informacji telefonicznej w tej kwestii". Stanisław zgodził się. W budynku komendy był „bardzo zdenerwowany i napięty. Maskował to uprzejmością, zasłaniał się pośpiechem i czekającą go długą podróżą". Został poinformowany o połączeniach i poczęstowany herbatą. Jednak kiedy chciał wyjść do ubikacji, Bobiński stwierdził „że w tej chwili dokonują toalety aresztanci i nie wypada mu przebywać [tam] w ich obecności". Rozmowę o podróży i pogodzie zakończyło przybycie oficera śledczego z nakazem przeszukania. Tak na marginesie, nakaz ten zawierał fikcyjne uzasadnienie: „W toku prowadzonego przeciwko Mieczysławowi Bąkowi i innym funkcjonariusze KW MO w Przemyślu uzyskali informację" o posiadanym przez Stanisława Wałęsie nagraniu oraz o tym, że zamierzał on „przekazać kasetę z taśmą działaczom zawieszonego NSZZ „Solidarność" w Jarosławiu".
Początkowo Stanisław Wałęsa nie chciał wydać poszukiwanych przez esbeków przedmiotów. Zagrożono mu więc przeszukaniem osobistym. Po chwili „ze spodni w okolicy pachwiny wyjął miniaturowy magnetofon z kasetą". Przyrzekał, że są na nim nagrane „tylko rozmowy o rodzinnych sprawach". Funkcjonariusze SB, „obawiając się zabezpieczenia z automatycznym kasowaniem zapisu", nie próbowali zweryfikować prawdziwości jego słów i odsłuchać kasety.
Zaskakujący był dalszy przebieg wypadków w KW MO w Przemyślu. Po wyjściu funkcjonariusza śledczego Stanisław Wałęsa miał poprosić Bobińskiego o pozwolenie na poczekanie w gmachu komendy na pociąg do Bydgoszczy, gdyż jest „zdrowo naprany"... Proponował „załatwienie" mu samochodu służbowego jako taksówki, gdyż „taksówkarzom nie wierzy, bo są zdziercami". Jak zapisał esbek: „Alkohol dawał o sobie coraz bardziej znać, gratulował mi, że jego starego konspiratora pokonałem. Zarzekał się, że drugi raz to on zwycięży. Mówił, że ze mną to nawet mógłby współpracować. Zapraszał mnie do siebie do Bydgoszczy". Jednak funkcjonariusz SB był nastawiony zdecydowanie mniej koncyliacyjnie. Wyjście Stanisława Wałęsy do toalety wykorzystał do kontroli jego teczki, w której – jak skrupulatnie odnotował – znajdowała się „butelka koniaku Napoleon, bielizna osobista i środki higieny". Jak relacjonował esbek, brat Lecha Wałęsy na pożegnanie poprosił go o dwie szklanki, wyjął koniak i „stwierdził, że musimy się razem napić za nasze spotkanie – dla niego niekorzystne, ale w gruncie rzeczy sympatyczne". Wbrew protestom Bobińskiego, który twierdził, iż jest na służbie, Wałęsa rozlał alkohol i wniósł toast za zwycięstwo swego rozmówcy... Na koniec poprosił o zaopiekowanie się nim: „Widzi pan, w jakim jestem stanie". Został odwieziony przez Bobińskiego na dworzec oraz „ulokowany w wagonie pociągu relacji Przemyśl – Rzeszów" (tam miał się przesiąść do Bydgoszczy). I pozostawał pod dyskretną obserwacją aż do samego Rzeszowa.
Dalsze losy nagrań
Nagrania (co niezwykle istotne: taśmy, a nie jedna taśma!) trafiły w ręce funkcjonariuszy Biura Studiów – elitarnej jednostki Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, specjalnie utworzonej w stanie wojennym do zwalczania „Solidarności". Oni poddali je „obróbce", której zakresu niestety nie znamy. Brali w niej udział Adam Styliński i Eligiusz Naszkowski (ten drugi był w latach 1980–1981 członkiem władz krajowych i przewodniczącym pilskiej „Solidarności", a od początku 1981 roku tajnym współpracownikiem SB o pseudonimie Grażyna), którzy działali pod nadzorem Józefa Buraka – zastępcy naczelnika jednego z wydziałów biura. Naszkowski pisał również komentarze do nagrania. Wiadomo też, iż taśmy magnetofonowe były przygotowywane i montowane w „obiekcie nr 115", czyli w pomieszczeniach Biura „B" MSW (zajmującego się obserwacją) przy ul. Samochodowej w Warszawie.
Powstała w ten sposób (odpowiednio „obrobiona") taśma została następnie przekazana przez Naszkowskiego dwóm zaufanym dziennikarzom, pracownikom Komitetu ds. Radia i Telewizji – Jerzemu Małczyńskiemu i Markowi Barańskiemu. Jak wspomina ten ostatni: „Dyrektor techniczny, pod kontrolą komisarza wojskowego, wyznaczył parę magnetowidów (odtwarzający i nagrywający), na których mogliśmy przejrzeć ten materiał i ewentualnie przygotować go do emisji. Pomieszczenie to zostało odcięte od wszystkich innych [...]. Żaden dźwięk ani żaden obraz nie miał prawa wydostać się stamtąd [...]. Po kilkunastu dniach i nocach nie mogliśmy już ani tego oglądać, ani tego słuchać". Jednak dzięki „ofiarnej" pracy tych dwóch dziennikarzy (wspartych przez technika telewizyjnego, realizatora wizji oraz osobę piszącą na syntetyzatorze) powstał ostateczny materiał wyemitowany przez TVP.
Wykorzystanie „rozmowy braci"
O czym mało wiadomo, materiał ten przed upublicznieniem przez TVP był kilkakrotnie wykorzystywany. Po raz pierwszy już w listopadzie 1982 roku, jeszcze przed zwolnieniem Wałęsy z internowania. Pierwsi mogli się z nim zapoznać przedstawiciele Kościoła. Jak odnotował w swych dziennikach (na podstawie słów ministra spraw wewnętrznych Czesława Kiszczaka) wicepremier Mieczysław Rakowski, „film, na którym utrwalono treść kasety zawierającej rozmowę dwóch braci Wałęsów nt. 1 mln dol. plus treść tej rozmowy spisaną z taśmy przekazano biskupowi [Jerzemu] Dąbrowskiemu, a także wysłano do Watykanu". Jak wynika z kolei z notatek księdza Alojzego Orszulika (odwiedzającego internowanego przewodniczącego „Solidarności" z ramienia episkopatu), taśmę magnetofonową i magnetowidową na Miodowej prymasowi Polski miał odtwarzać Adam Pietruszka, wicedyrektor Departamentu IV MSW. Sam Orszulik dzień później zapoznał się jedynie ze stenogramem. Tak to wspomina: „Po przeczytaniu tekstu powiedziałem moim rozmówcom [Pietruszce i Zenonowi Płatkowi – G.M.], że słowa i styl nie są Lecha Wałęsy, że takiego słownictwa nigdy u niego nie słyszałem".
25 lutego 1983 roku, podczas posiedzenia specjalnego zespołu („kiszczakowskiego" – jak go określał Rakowski), postanowiono, że tekst rozmowy Lecha Wałęsy z bratem zostanie rozesłany do wszystkich redakcji jako „najlepszy rozsadnik plotek". Na początku marca 1983 roku wiceminister spraw wewnętrznych Władysław Ciastoń przesłał stenogram do zastępców komendantów wojewódzkich MO ds. Służby Bezpieczeństwa, zalecając rozpropagowanie jego treści wśród wytypowanego aktywu partyjnego, aktywistów stronnictw politycznych, organizacji młodzieżowych i studenckich, wybranej kadry naukowo-dydaktycznej wyższych uczelni, środowisk dziennikarskich itp. Miało się to odbywać „na zasadzie tzw. przecieku informacji poufnych".
Rola rzecznika prasowego rządu
W dystrybucję stenogramu zaangażował się osobiście nawet rzecznik prasowy rządu. Jak twierdzi jego ówczesna żona: „Gdy bywaliśmy gdzieś u znajomych, [Jerzy] Urban z tajemną miną pokazywał ten tekst i mówił: »Patrzcie, co nam się udało złapać. Możecie to w tajemnicy przekazać znajomym«„. Jednak jego zaangażowanie w operację przeciwko Wałęsie było znacznie większe. To on w kwietniu 1983 roku opracował plan działań propagandowych skierowanych przeciwko przewodniczącemu „Solidarności", którego jednym z głównych elementów było właśnie wykorzystanie „rozmowy braci". Kampania w celu depopularyzacji osoby Lecha Wałęsy miała zostać przeprowadzona przed 1 maja 1983 roku, aby zmniejszyć frekwencję podczas opozycyjnych manifestacji, których panicznie obawiały się władze PRL. Miała ona również na celu uniemożliwienie spotkania Wałęsy z papieżem podczas drugiej pielgrzymki Jana Pawła II do kraju.
Urban proponował stosowanie pojedynczych, ale systematycznych uderzeń w prasie, radiu i telewizji „przy pomocy rzucanych od niechcenia niedomówień i komentarzy". Wałęsa miał być ukazywany jako „człowiek mały, marny, chytrus, nieszczery katolik, bogacz, nieuczciwy, próżny, egoistyczny i niemądry, prymitywny snob". Celem tej akcji propagandowej było „ukazanie Wałęsy jako osoby zdanej na doradców i osobników niekompetentnych, prowadzących działalność przestępczą – jako na bierne narzędzie prowokacji politycznej, zasłony dla popełnianych nadużyć".
Propozycje rzecznika prasowego rządu były rozważane m.in. podczas narad u Kiszczaka. W ich trakcie zdecydowano się na podjęcie „pewnych działań propagandowych i innych" wymierzonych przeciwko przewodniczącemu „Solidarności". Emisję „rozmowy braci" w telewizji pozostawiono na później. Możliwe, iż zadecydowało stanowisko prezentowane m.in. przez Rakowskiego, że jest to atut, który należy „wykorzystać do przetargów z papieżem, który chce spotkać się z Wałęsą".
Rozszerzanie kręgu odbiorców
Po raz kolejny stenogramu „rozmowy braci" użyto w połowie maja 1983 roku. Według wytycznych Ciastonia miał on być tym razem kolportowany „na zasadzie powielania wcześniej zdobytych »informacji poufnych«„. Przy czym znacznie poszerzono krąg odbiorców. Mieli go otrzymać byli aktywni działacze „Solidarności" oraz osoby cenione przez podziemie, czyli doradcy związku, wszyscy biskupi, niektórzy administratorzy parafii itd. Zaplanowano również „przemycenie" stenogramu do większych zakładów pracy, zwłaszcza tych, gdzie pozycja „Solidarności" była silna. Miał on być rozprowadzany „w dowolny sposób" (podrzucanie, wysyłanie pocztą itp.). Również w maju 1983 roku „rozmowę braci" wyemitowano pracownikom Fabryki Maszyn Żniwnych w Płocku. Był to swoisty test, sprawdzono reakcję widzów. Jak wynika z raportu Centrum Badania Opinii Społecznych, spośród 108 osób obecnych na sali po paru minutach wyszła aż jedna trzecia. Do końca programu wytrwało zaś jedynie 25 widzów, „w większości przedstawicieli administracji i aktywu kierowniczego". Nawet u nich emisja wzbudziła wątpliwości. Pytali oni m.in., „dlaczego prywatna rozmowa (...) została nagrana i jest prezentowana publicznie". Co ciekawe, „zapis" rozmowy kolportowano również (przy udziale wywiadu) w prasie zagranicznej. W efekcie jej fragmenty znalazły się (wiosną 1983 roku) m.in. w jednym z wiedeńskich miesięczników, za którym następnie miała je przedrukować (dla uwiarygodnienia) polska prasa.
Emisja w TVP i jej odbiór społeczny
Na emisję „rozmowy braci" w telewizji władze zdecydowały się dopiero po uzyskaniu przez Służbę Bezpieczeństwa informacji, że Lech Wałęsa ma szansę otrzymać Pokojową Nagrodę Nobla. Decyzję podjął osobiście I sekretarz Komitetu Centralnego PZPR Wojciech Jaruzelski. Jednak wcześniej poproszono dyrektora Biura Śledczego MSW Zbigniewa Pudysza o wydanie opinii prawnej, „głównie pod kątem zabezpieczenia przed konsekwencjami prawnymi".
Emisja programu „Pieniądze" nie przyniosła oczekiwanych przez władze skutków. Następnego dnia przewodniczący „Solidarności" został owacyjnie powitany przez 30 tys. (według niektórych nawet 40 tys.) widzów meczu Pucharu Zdobywców Pucharów Lechia Gdańsk – Juventus Turyn. Spokojnie zareagowała również podziemna „Solidarność". Przykładowo w dolnośląskim piśmie „Z Dnia na Dzień" w artykule pt. „Spokojnie o wielkim świństwie" konkludowano: „Przy pomocy nożyczek i magnetofonowej taśmy ze słowami Wałęsy można dzisiaj przypisać mu każdą wypowiedź.
Przygotowanie takiego montażu dla specjalistów nie jest rzeczą trudną". Wyjaśniano przy tym wyjątkowo kiepską jakość nagrania: „Naturalnie jakość nagrań dokonywanych w różnych miejscach musiała być różna, ale owe różnice dają się wyrównać przez nałożenie podkładu sztucznych zakłóceń". Zauważano przy tym, iż rozsyłany wcześniej „stenogram" różnił się „w istotnym stopniu" od wersji zaprezentowanej przez TVP. Tydzień po emisji telewizyjnej, 5 października 1983 roku, przewodniczący „Solidarności" otrzymał Nobla.
Oryginał czy fałszywka?
Dla uwiarygodnienia „rozmowy braci" zdecydowano się na przesłuchanie Lecha i Stanisława Wałęsów (w Izbie Skarbowej i w Biurze Śledczym MSW) „na okoliczność tematyki rozmowy przeprowadzonej dn. 29 września 7982 roku w Arłamowie". Posłużyło ono do „zmodyfikowania" nagrania na potrzeby emisji w TVP. Temu samemu miała służyć również ekspertyza autorstwa dwóch pracowników Zakładu Kryminalistyki Komendy Głównej MO Stanisława Błasikiewicza (kierownika Pracowni Fonoskopii) i Wiesława Bednarczyka, która miała uwiarygodnić zaprezentowany Polakom materiał konkluzją, że badane przez nich nagranie „zawiera kilkanaście autentycznych fragmentów pochodzących z jednej rozmowy" przeprowadzonej przez Lecha i Stanisława Wałęsów.
Jak zeznał na początku lat 90. (podczas procesu W. Ciastonia i Z. Płatka oskarżonych o kierowanie porwaniem i zabójstwem ks. Jerzego Popiełuszki), były szef Zakładu Kryminalistyki KG MO Tadeusz Rydzek otrzymał z MSW taśmę z „rozmową braci" wraz z zaleceniem, aby wydać opinię, iż nagranie jest oryginalne. Jednak badanie w Wydziale Fonoskopii wykazało, iż choć głosy Wałęsów są oryginalne, to sama rozmowa jest montażem. Fałszerstwa dokonano na tyle fachowo, że – jak twierdził – fakt spreparowania nagrania mogli wychwycić jedynie eksperci, i to „przy użyciu konsoli do taśm". Został wówczas wezwany przez wiceministra Ciastonia, który próbował przekonać go do wydania pozytywnej opinii, twierdząc, iż jest ona ważna nie tylko dla resortu spraw wewnętrznych, ale wręcz dla kraju. Planowano bowiem przesłanie nagrania wraz z ekspertyzą do Komitetu Nagrody Nobla. Ostatecznie jednak z tego zrezygnowano w obawie przed wykryciem manipulacji w jednym z dobrze wyposażonych laboratoriów skandynawskich.
Autor jest historykiem w Biurze Edukacji Publicznej IPN, badaczem istotnych wydarzeń i zjawisk z historii PRL. Znane są jego liczne publikacje książkowe i prasowe, np. o Grudniu ,70 czy historii Polskiego Radia i TVP w stanie wojennym. Ostatnio wraz z Sebastianem Ligarskim wydał książkę „Nieczysta gra. Tajne służby a piłka nożna".
Fragmenty „wypowiedzi Lecha Wałęsy" ze „stenogramu" rozmowy z bratem Stanisławem
Tu oczywiście oni mają rację, że Kościół chce mi, kurwa, nóż w plecy włożyć [...].
Dlatego Orszulika wygonię. On dużo spraw mi załatwił, tylko teraz co przeważyło, kiedy Danki nie przyjęli w Warszawie. Kiedy prymas był i nie przyjął jej. Ona miała tam powiedzieć – wy chuje gracie [...].
Chcą mi zablokować te wszystkie konta, które są na mnie na Zachodzie, i jednocześnie odciąć mnie od źródeł rodzinnych. Tam coś Wojtek spierdolił sprawę na tyle, że oni się na nim bazują, żeby on zawinklował sprawę na tyle, że mnie odetną od tych faktycznych dochodów, na które mógłbym się powoływać, a tamte mi obetną, a tych nie mogę wziąć, no bo ambicja, bo działacz społeczny itd. [...].
Skomentuj