Zaczęło się bladym świtem 30 listopada. Napoleon, który krótko spał tej nocy, wyruszył na rekonesans. Jak wspomina Andrzej Niegolewski, podporucznik 3. szwadronu pułku szwoleżerów: „Gęsta mgła nic przed sobą rozpoznać nie dozwalała". Z powodu tak złej widoczności cesarz nie miał możliwości zorientowania się w rozmieszczeniu wojsk hiszpańskich, postanowił zatem pochwycić „języka", czyli złapać jakiegoś Hiszpana i wymusić od niego zeznania pod groźbą . Było to zatem ważne i odpowiedzialne zadanie, a takowe Napoleon powierzał swojemu szwadronowi służbowemu. W dniu 30 listopada był nim polski 3. Szwadron 1. Pułku Szwoleżerów Gwardii. Jak twierdzi jeden z pamiętnikarzy – po raz pierwszy w swej historii. Zgodnie z panującymi chyba w każdym wojsku zwyczajami wyręczania się najmłodszymi (stopniem), w szwadronie zapadła decyzja o wysłaniu na misję podporucznika Niegolewskiego, jak się później okaże – jednego z głównych bohaterów tego dnia. Niegolewski dobiera sobie ludzi i rusza w góry. Tymczasem Napoleon posyła trzy pułki piechoty, ażeby nieco postąpić na drodze do Madrytu, i... napotyka opór Hiszpanów, tym silniejszy, że wzmocniony ogniem artyleryjskim. Po pewnym czasie wraca z rekonesansu Niegolewski, któremu długo nie udawało się pochwycić jeńca, aż w końcu szwoleżer Józef Poniński, którego uznano za zgubionego, wypadł z mgły, przytrzymując wijącego się Hiszpana. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt utracenia przez zwiad jednego ze swoich. W takich sytuacjach remis jest w gruncie rzeczy porażką, należy bowiem przyjąć, iż wróg już zajmuje się wnikliwym przesłuchiwaniem zgubionego żołnierza. Napoleon, gdy dowiedział się o całej historii, wpadł we wściekłość i być może postanowił ukarać nieopierzonych szwoleżerów, posyłając ich na pierwszą baterię armat. I właśnie tu zaczynają się wątpliwości...
I
W JAKI SPOSÓB NAPOLEON PODJĄŁ DECYZJĘ O SZARŻY?
Wzmiankowany wyżej podporucznik Andrzej Niegolewski w swoim wspomnieniu o bitwie przedstawia anegdotę, w świetle której można inaczej zinterpretować proces dochodzenia Napoleona do decyzji o szarży. Otóż po odbyciu porannego rekonesansu cesarz ze swoimi najbliższymi współpracownikami usiadł przy ognisku, aby się trochę rozgrzać (koniec listopada nawet w Hiszpanii do przesadnie gorących nie należy). W pewnej chwili zbliżył się do nich polski szwoleżer z zamiarem zapalania swej fajeczki. Sztabowcy próbowali go przepędzić, ale cesarz rzekł do nich: „Pozwólcie mu!". Kiedy rzecz się dokonała, otoczenie Napoleona zażądało od Polaka podziękowań, na co ten odparł, wskazując na szczyt przełęczy: „Tam mu podziękuję".
Być może scena z fajeczką jest bałamutna, tak jak bałamutni potrafią być pamiętnikarze wszystkich czasów, próbując nierzadko wróżbiarski geniusz przyprawiać ludziom po dziesiątkach lat. Jeśli jednak jest prawdziwa, to przecież nie można wykluczyć, że owa myśl – rzucona bezwiednie albo też wynikająca z przeświadczenia, że przecież koniec końców przełęcz Somosierra zostanie zdobyta – stała się dla Napoleona inspiracją. W każdym razie jest to pewien trop.
Tymczasem szwadron służbowy – dowodzony przez Jana Leona Hipolita Kozietulskiego – pod nieobecność Ignacego Stokowskiego zaczyna formować się do uderzenia. W tamtej chwili wystarczyłoby, aby Stokowski zdążył na 30 listopada pod Somosierrę i już nie mówilibyśmy, jak słusznie zauważa nieco zapomniany dzisiaj Marian Brandys, o Kozietulszczyźnie, lecz o Stokowszczyźnie. Gdyby zaś szarża miała wypaść kilka dni później, nie jest wykluczone z kolei, że do historii przeszłaby Łubieńszczyzna bądź Jerzmanowszczyzna, jako że panowie Łubieński i Jerzmanowski dowodzili kolejno szwadronami 1. i 4.
II
JAKI ROZKAZ DAŁ NAPOLEON SZWOLEŻEROM?
Zanim jednak szwadron galopem skoczy na drogę, którą wjedzie do historii, zastanówmy się, co właściwie kazał zrobić Napoleon polskim szwoleżerom. Cesarz dowodził osobiście i był częściowo świadkiem wydarzeń, nie zachowały się więc żadne pisemne rozkazy. Pewnie najbliższy prawdy był sam Kozietulski, który twierdził – a twierdzenie to znajduje potwierdzenie u Załuskiego – że rozkaz w brzmieniu „lekka jazda kłusem" otrzymał przez adiutanta Filipa de Ségura, potem zaś doleciał go już tylko lakoniczny okrzyk Napoleona, nakazujący mu „wziąć działa" („prenez-moi ces canons"). Oczywiście trudno wymagać rozbudowanych i kwiecistych rozkazów w sytuacji bojowej; gdyby jednak w tym przypadku cesarz zechciał być bardziej elokwentny, zadanie stojące przed historykami byłoby znacznie ułatwione. „Weźcie mi te działa!". „Te" to znaczy które? Było ich bowiem 16 rozstawionych przynajmniej w czterech rzędach. Te stojące w pierwszej baterii, pierwszą i ewentualnie drugą baterię czy też wszystkie? Zaraz, zaraz – powie ktoś – jak Napoleon mógł żądać wzięcia wszystkich armat, skoro przecież mgła była gęsta i nie widział on wyżej położonych baterii? Tym bardziej że droga prowadzącą do przełęczy Somosierra w kilku miejscach zakręca, co powoduje, że nawet przy dobrej pogodzie nie jest ona widoczna w całości.
Po pierwsze mgła o tej godzinie już zaczęła rzednąć, co do czego autorzy wspomnień i historycy są zgodni. Po drugie nawet gdyby uznać, że pochwycony Hiszpan nie przekazał wiedzy na temat rozmieszczenia dział bądź przekazał ją niedokładnie, to trudno uwierzyć, że „bóg wojny", geniusz Austerlitz i Frydlandu, mógł założyć, iż kluczowego dla bezpieczeństwa Madrytu przejścia bronić będzie jedna bateria. Nie zmienia to jednak faktu, iż wersja Kozietulskiego, powtarzana przez innych, jest w zasadzie jedyną. Nic bliższego o rozkazie nie wiadomo. Stanowiska badaczy i miłośników Somosierry oscylują między przekonaniem o rozkazie wzięcia całości a przyjęciem wersji minimum. Moim zdaniem Napoleon celowo nie doprecyzował swojego rozkazu, o czym świadczy lakoniczne „lekka jazda kłusem" posłane przez Ségura, ponieważ chciał się zwyczajnie przekonać, ile można w tej sytuacji osiągnąć. Okrzyk „Weźcie mi te działa!" odgrywałby tu rolę stymulującą i pozostawiającą furtkę dla dalszej szarży. Nieoceniony Robert Bielecki twierdzi w monografii bitwy, jakoby Kozietulski, powracający od pierwszej baterii po stracie konia, meldujący cesarzowi, że wykonał zadanie, jest dowodem na to, iż Napoleon rozkazał wziąć jedynie pierwszą baterię. Mnie jednak wydaje się, że jest to dowód na to, co zrozumiał Kozietulski.
III
CO SIĘ STAŁO Z HISZPAŃSKIM ZŁOTEM?
Szarża pod Somosierrą ma także swój aspekt materialny, pomijany na ogół w opracowaniach historycznych. Broniący przełęczy Hiszpanie spodziewali się, że przez długi czas Francuzi nie będą w stanie zbliżyć się do przełęczy. Nie mieli więc powodu obawiać się o armijne mienie, które znajdowało się w niedalekim odwodzie. Częścią owego mienia była „kassa, znaleziona zamiast wina" – jak pisze inny z uczestników szarży, Wincenty Szeptycki. Wspomina o niej już biuletyn Wielkiej Armii z 2 grudnia, aczkolwiek nie precyzuje, jakie były jej losy i czy był to cały znaleziony łup. Kasa została wzięta i kropka. Ciekawą relację z tego wydarzenia przedstawia dalej Szeptycki: Napoleon „kazał Szwadronowi czekać przybycia całej gwardji, a Kassę równo między wszystkich podzielić. Po danym rozkazie, Oficerowie dzielili garściami złoto i srebro, zaczynając od Żołnierzy". A zatem cesarz wyszedł z założenia, że wojna to gra zespołowa i wszystkim szwoleżerom, łącznie z szeregowcami, należy się udział w zdobyczy.
Tymczasem Niegolewski uzupełnia obraz parcelowania hiszpańskich bogactw bardzo smakowitym epizodem. Kiedy było już po szarży, a Polacy uganiali się za uciekającymi w popłochu Hiszpanami, niejaki Jeziołkowski, którego nazwisko Załuski prostuje na Jeruzalski, wyrzucił z olstrów niepotrzebne już w tym momencie pistolety i napchał do nich hiszpańskiego złota, za które w kraju nabył majątek. Wobec braku potwierdzenia (albo zaprzeczenia) tej wersji można uznać ją za możliwą, tym bardziej że zawsze skory do polemik z Niegolewskim Załuski precyzuje jedynie nazwisko bohatera opowieści, co świadczy o tym, że poza tym jednym szczegółem całość nie wydawała mu się podejrzana.
IV
DLACZEGO NAPOLEON KŁAMAŁ
Przywykliśmy myśleć o Napoleonie jak o kimś, kto ocenia ludzi poprzez pryzmat męstwa, którym wykazali się na polu bitwy. I to niezależnie od tego, czy było w tym szczere uznanie, czy tylko element motywowania podkomendnych do jeszcze większej dzielności. I faktycznie: 1 grudnia 1808 roku, a więc nazajutrz po szarży, cesarz mówił do szwoleżerów w uniesieniu: „Jesteście godni Starej Gwardii. Uważam was za moją najdzielniejszą kawalerię. Cześć najdzielniejszym z dzielnych!". Następnego dnia jednak, dyktując osławiony 13. Biuletyn Wielkiej Armii, Napoleon podsunął masowemu odbiorcy wersję, która znacznie odbiegała od prawdy. Francuzi mają nawet takie powiedzenie: „kłamać jak biuletyn" i rzeczywiście nie sposób się z nimi na gruncie tego przykładu nie zgodzić. Posłuchajmy: „Dywizja 13 tysięcy armii rezerwowej hiszpańskiej broniła przejścia przez góry. Nieprzyjaciel sądził, że nie można go pokonać na tej pozycji [...]. Szarża, jaką generał Montbrun wykonał na czele polskich szwoleżerów, przesądziła losy bitwy [...]. Major Segur szarżując pomiędzy Polakami, otrzymał kilka ran, z których jedna jest dość poważna".
A więc niby udział polskich szwoleżerów nie został przemilczany, jednakże akcenty zostały tak rozłożone, iż czytelnik ma wrażenie, iż to Francuzi są autorami zwycięstwa. Na tym jednak sprawa się nie kończy: generał kawalerii Montbrun w ogóle nie brał udziału w szarży i nawet żartował później, że został na siłę dokooptowany do grona zwycięzców. Przynajmniej zachował się z klasą; dzielności zresztą odmówić mu nie można: zginął w czasie kampanii rosyjskiej w bitwie pod Możajskiem, prowadząc atak na tzw. Wielką Redutę. Co innego jednak drugi z wyimaginowanych uczestników szarży – Filip de Ségur, który według wszelkiego prawdopodobieństwa został dwukrotnie ranny, jeszcze zanim polscy szwoleżerowie ruszyli do boju, i był niezdolny do walki, co nie przeszkodziło mu przyłączyć się do szarży kilkadziesiąt lat później, podczas redakcji pamiętnika. Zadanie wmówienia swego udziału w szarży czytelnikom rozmiłowanym w epopei I Cesarstwa miał znacznie ułatwione: w końcu sam cesarz stwierdził, iż znajdował się on wśród szwoleżerów. Warto dodać, że udział Ségura lub Montbruna w szarży będzie notorycznym błędem francuskiej historiografii, popełnianym nawet współcześnie.
Tymczasem należy zastanowić się, dlaczego Napoleon posłużył się taką mieszanką półprawd i kłamstw. Trzeba bowiem wiedzieć, iż to on decydował, jakie treści mają być zawarte w biuletynach, czasem nawet je dyktował. Doskonale wiedział, kto przyczynił się do zwycięstwa, i dzień po bitwie uhonorował jedynie pułk szwoleżerów, z pominięciem Montbruna i Ségura. Klasyczną interpretacją jest ta, według której Biuletyn Wielkiej Armii to przede wszystkim instrument propagandy empiru, mający za zadanie utrwalić obraz – na ogół podkolorowany – męstwa żołnierzy francuskich. Oczywiście można było wspomnieć o Polakach, tym bardziej że postąpić inaczej byłoby już jawną kpiną z rzeczywistości. Tak więc udział polskich szwoleżerów został wzmiankowany, jednakże ton tej piosenki był taki, że to francuski generał był owego 30 listopada postacią kluczową. Nie można było bowiem puścić w świat informacji, która zostałaby natychmiast zinterpretowana w taki oto sposób, że od polskich żołnierzy – funkcjonujących w powszechnej świadomości jako najemnicy – zależą losy kampanii. Owszem, Polacy wykonali zadanie, ale w wymiarze koncepcji i dowodzenia nad wszystkim czuwali Francuzi.
Tyle wykładnia klasyczna – przyznać należy, że bardzo zgrabna i wysoce sugestywna. Warto moim zdaniem pochylić się wszakże nad inną, która nie stoi z pierwszą w jawnej sprzeczności, a nawet ją uzupełnia. Jej autorem jest cytowany przeze mnie wielokrotnie Józef Załuski. Pisze on, że Napoleon jakkolwiek „wpływał na redakcją biuletynów, lecz nie idzie za tym, żeby je redagował wszystkie". Oczywiście można doszukiwać się w tym próby zrzucenia odpowiedzialności z idola młodości za kolące w oczy kłamstwo. Niewykluczone jednak, że w przypadku tego właśnie biuletynu Napoleon, goniony pośpiechem wynikającym z chęci zdobycia Madrytu w rocznicę cesarskiej koronacji (2 grudnia), podyktował tylko zarys relacji, która została dopiero później rozbudowana i ubarwiona, być może nie bez wpływu oddającego ją do druku oficera.
Autor jest historykiem. Ukończył studia na paryskiej Sorbonie. Jest doktorantem na Uniwersytecie Warszawskim, specjalizuje się w epoce napoleońskiej. Zasiada w zarządzie fundacji Polonia-Ruthenia, prowadzącej politykę historyczną na byłych Ziemiach Wschodnich Rzeczypospolitej.
Skomentuj