Wojsko doceniło śmigłowce podczas wojny w Korei. Amerykańskie maszyny przewiozły do szpitali ponad 23 tys. rannych oraz uratowały około tysiąca zestrzelonych lotników. Jak przypomina Ryszard Witkowski w książce „Dzieje śmigłowca", ku zaskoczeniu wojskowych okazało się, że delikatne z pozoru śmigłowce są odporne na ogień z ziemi; karabiny i działka przeciwlotnicze były groźniejsze dla ludzi niż dla wirnika. Amerykanie sprawdzili także, jak popularny śmigłowiec Bell 47 radzi sobie z atakiem trzech myśliwców Thunderbolt. Nagłymi zmianami wysokości i kierunku lotu skutecznie ratował się on przed zestrzeleniem.
Śmigłowce miały prawdziwy boom podczas wojny w Wietnamie. Pierwsze transportowe, bardzo popularne maszyny Bell UH-1 pojawiły się tam w marcu 1962 roku. We wrześniu 1967 roku armia USA miała w Wietnamie 2 tys. śmigłowców, rok później – 4200, w tym co piąty uzbrojony. Od stycznia 1962 do marca 1970 roku śmigłowce wykonały 24 mln lotów, w tym 18 mln bojowych, przewiozły 1,5 mln żołnierzy i ponad 150 tys. ton ładunków. Ewakuowały ponad 150 tys. rannych. Nie obyło się bez strat: zginęło ponad tysiąc pilotów i podobna liczba innych członków załogi. Zniszczonych zostało 3300 UH-1 na 7 tys. użytych.
Duże straty wśród pilotów skłoniły Pentagon do zamówienia opancerzonej wersji maszyny. Powstała w zaledwie rok, wykorzystując układ napędowy UH-1. Została nazwana Cobra. Załoga liczyła dwie osoby, strzelec pokładowy siedział z przodu, jak na wysuniętej belce, niczym nieosłonięty. Widoczność miał doskonałą, ale i on był świetnie widoczny. Jego miejsce nazywano „łapaczem kul". Pilot cobry Ira Will McComic wspomina, że jego jednostka wyposażona była wyłącznie w helikoptery tego typu. Każdy pilot zaczynał od miejsca strzelca i jeżeli tylko miał uprawnienia na AH-1 Cobrę, starał się jak najszybciej zostać pilotem, który był lepiej osłonięty.
Czerwony wąż strażacki
Wieża na dziobie cobry mogła być uzbrojona w karabiny maszynowe, dwa wyrzutniki granatów lub ich kombinację.
„Zazwyczaj 6-lufowy karabin kal 7,62 mm był z prawej, po drugiej stronie wieżyczki był wyrzutnik granatów. Celownik obracał się, razem z nim wieżyczka. Podczas strzelania celowało się z pomocą pocisków smugowych. Na taśmie co szósty z wystrzelonych zostawiał cienką czerwoną linię. Przy 4 tys. pocisków na minutę wydawało się, że jest to nieprzerwana kreska i nazwaliśmy ją »czerwonym wężem strażackim«.
Zwykle używaliśmy karabinów, granatniki zostawiając na specjalne okazje lub gdy w km-ach zabrakło amunicji. Na lotniskach zazwyczaj nie było taśm z amunicją do karabinów oraz 40-milimetrowych granatów. Natomiast rakiety były dostępne nawet na małych lądowiskach. Rakiety szybciej można było załadować od karabinów i wyrzutników granatów, wiec gdy brakowało czasu, ładowaliśmy tylko rakiety, one były naszym głównym uzbrojeniem.
Karabiny mogły wystrzeliwać 2 tys. lub 4 tys. pocisków na minutę. Magazynek mieścił 4 tys. nabojów, więc mogliśmy pozwolić sobie tylko na minutę ognia; to musiało starczyć na cały dzień. Z reguły karabin zacinał się po pół minucie. Przy zacięciu z reguły w jednej z luf był pocisk, więc ręcznie trzeba było obracać broń, aż sprawdziło się wszystkie sześć luf. To należało do obowiązków strzelca, który ładował broń i tankował śmigłowiec.
Wyrzutnika granatów używaliśmy rzadko, bo zacinał się jeszcze szybciej od karabinu. Słowo »wyrzutnia« jest w tym przypadku nadużyciem, bo granat miał nieaerodynamiczny kształt, przez co w locie szybko tracił prędkość i poddawał się sile ciążenia. Dlatego nie można było dokładnie celować i żeby trafić w cel granatem, lepiej było samemu nim rzucić" – zapewniał żartem pilot McComic.
Mimo przygód z zacinającymi się karabinami Cobra okazała się udaną maszyną. Piechota morska zamówiła dwusilnikową wersję, która zamiast sześciolufowego karabinu otrzymała trzylufowe, 20-milimetrowe działko z zapasem 750 pocisków i szybkostrzelnością 750 pocisków na minutę. Żeby uniknąć przegrzania luf i zacięć, liczba jednorazowo oddanych strzałów została ograniczona do 16.
Amerykańskie postępy nie umknęły uwadze Rosjan, którzy pod koniec lat 60. zażądali od przemysłu opracowania szturmowych śmigłowców. Ponieważ rosyjska doktryna wojenna zakładała zmasowany atak, maszyna musiała mieć nie tylko dużą siłę ognia, ale także przewozić niewielki oddział żołnierzy. Tak powstał Mi-24, który wszedł na uzbrojenie w 1971 roku. Masywny, opancerzony śmigłowiec został nazwany przez pilotów „krokodylem". Kadłub oraz tytanowe łopaty były nieczułe na ostrzał z karabinów kalibru do 12,7 mm prowadzony pod dowolnym kątem.
Pojedynki nieuniknione
W 1979 roku płk Richard L. Phillips z piechoty morskiej przygotował opracowanie nt. pojedynków helikopterów. Stwierdził, że są one nieuniknione. Samoloty latają zbyt szybko, aby rozprawić się ze śmigłowcem, a naziemna obrona nie zawsze dysponuje skuteczną bronią. Już od wczesnych lat 80. śmigłowcowi piloci amerykańskiej piechoty morskiej uczyli się taktyki walki powietrznej. AH-1 zostały nawet wyposażone w rakiety powietrze powietrze AIM-9 Sidewinder.
Do takich pojedynków doszło podczas wojny Iraku z Iranem. W listopadzie 1980 roku dwie irańskie AH-1 SeaCobry znalazły się za dwoma Mi-24 irackich sił powietrznych i zestrzeliły je sterowanymi przewodowo rakietami przeciwpancernymi. Jeden Mi natychmiast spadł, drugi rozbił się, zanim doleciał do bazy. Iran raportował kolejny tego typu przypadek 24 kwietnia 1981 roku, gdy Irańczycy strącili dwa Mi-24 bez strat własnych. 14 września 1983 roku Irakijczycy strącili seacobrę, 5 lutego kolejnego roku jeszcze trzy seacobry i kolejne trzy 25 lutego. Następnie 13 lutego 1986 roku obie strony straciły po jednym śmigłowcu, trzy dni później Mi-24 strącił seacobrę, zaś 18 lutego walka zakończyła się przeciwnym rezultatem. Ostatni pojedynek śmigłowców miał miejsce 22 maja 1986 roku, gdy Mi strącił seacobrę. Łącznie strąconych zostało 10 seacobr i sześć Mi. Irak utrzymywał, że Mi-24 strąciły 43 irańskie śmigłowce oraz jednego F-4D phantoma – 26 października 1982 roku. Z kolei major R.M. Brady podaje, że irańscy piloci AH-1 zwyciężali 10 razy częściej w pojedynkach z irackimi śmigłowcami. Także irańskie śmigłowce walczyły z samolotami.
Długowieczne maszyny
Amerykanie oceniali, że Cobra była zwrotniejsza, natomiast Mi-24 latał szybciej i prędzej się wznosił. Piloci obu maszyn porównywali ich osiągi, latając równolegle, m.in. wzdłuż granicy NRD. Podczas jednego z takich przelotów we wczesnych latach 80. pilot AH-1G cobry nagle podciągnął maszynę do góry, więc żeby nie mieć przeciwnika z tyłu, pilot Mi wstrzymał śmigłowiec, który zaczął przepadać. Pilot pchnął Mi do lotu nurkowego, ale podczas wyprowadzania z niego łopaty głównego wirnika uderzyły w belkę ogonową i śmigłowiec rozbił się, grzebiąc załogę. Słabą stroną Mi był także niewielki, 60-stopniowy kąt ostrzału czterolufowego nkm, o połowę mniejszy od Cobry, oraz celownik.
Cobra i Mi-24 są maszynami pierwszej generacji. Ich następcy mają dużą odporność na trafienia i zapewniają załodze ochronę nie tylko przed ostrzałem z broni małokalibrowej, ale nawet rakiet, oraz amortyzację przy twardym lądowaniu z prędkością upadku 12,8 m/s, to jest 46 km/godz. Jednak cena tych maszyn jest bardzo wysoka. Dlatego z ponad 3 tys. Mi-24 większość nadal jest w użytkowaniu, podobnie jest z Cobrą.
Skomentuj