Witold Kieżun,
Drogi i bezdroża polskich
przemian,
EKOTV
Strażnicy z NKWD nie rozstrzeliwali, nie gonili – jak kapo i esesmani w niemieckich kacetach – drągami do pracy ponad siły, nie torturowali więźniów, nie palili ich w krematoriach. Nawet właściwie nie głodzili ich na śmierć. Wystarczyło, że trzymali ich w potwornym upale, stosowali bezwitaminową dietę oraz – co najważniejsze – poili... słoną wodą. A oto bilans. W kwietniu 1945 roku w obozie osadzono 5468 osób. Obok 59 Polaków najbardziej dyskryminowano Niemców z SS. Byli jeszcze Francuzi z dywizji Charlemagne, Serbowie z armii Mihajlovica, Chorwaci od Pavelicza, własowcy oraz nieliczni Włosi i Czesi. W ciągu roku zmarło 4745 uwięzionych, tj. 86,77 proc., przy czym 4568 podczas czterech pierwszych miesięcy pobytu w Krasnowodsku.
Jak pisze autor wspomnień. „Są to cyfry przerażające, znacznie przekraczające wskaźniki śmiertelności w najgorszych obozach sowieckich na Kołymie. [...] To było niewątpliwie ludobójstwo niezwykle perfidnie przeprowadzone, z pozorami humanitarnego traktowania...".
Stosunkowo najmniej zmarło Polaków (trzecia część z nich), a także Serbów. Natomiast w ciągu miesiąca skonali wszyscy Francuzi. Przyczyną takich różnic była przede wszystkim odporność psychiczna, chęć życia, która nakazywała solidarność grupową, samodyscyplinę i zachowanie higieny. Brak odporności okazali też Niemcy, natomiast własowców chroniła pomoc rodaków z niższego personelu.
Wspomnienie pochodzi ze swego rodzaju opus magnum, jakie wydał profesor Witold Kieżun, znakomity ekonomista i teoretyk zarządzania. Od 1939 roku konspirował przeciw okupacji niemieckiej, a podczas Powstania Warszawskiego walczył w oddziale do zadań specjalnych „Harnaś" Batalionu „Gustaw". Samodzielnie ujął 14 Niemców oraz zdobył ich broń. Został odznaczony Krzyżem Walecznych, a Virtuti Militari wręczył mu sam Bór-Komorowski. Wspaniała postać, o której zapomina się w mass mediach. Łagier śmierci, który mimo beri-beri przeżył, był zaś dotąd całkiem zapomniany...
Skomentuj