Dziś to zabita deskami ruina. O dawnej świetności miejsca przypominają jedynie głowy dwóch niedźwiedzi, zdobiące frontowe wejście do budynku. Zwierzęta są aluzją do nazwy byłego majątku. Dwór w Niedźwiedziu koło pomorskiego Wąbrzeźna, dziś zapuszczony, był niegdyś składnicą skarbów sztuki oraz... kopalnią anegdot.
Od komody do nocnika
Dwór zbudował w drugiej połowie XIX w. Jan Kucharski, amator archeologii i kolekcjoner sztuki. Niebawem dom przeobraził się w prywatne muzeum. Za czasów jego wnuka, Wacława Mieczkowskiego, który w 1900 r. odziedziczył Niedźwiedź, słynna już na Pomorzu placówka kultury jeszcze się rozrosła. Jako że wzorowo prowadzony majątek dawał niezłe dochody, pan Wacław każdą wolną chwilę spędzał w antykwariatach Berlina, Wiednia, Paryża i Rzymu. Kronikarz rodu Andrzej Mieczkowski pisze, że jego przodek kupował całe kolekcje od arystokratycznych rodzin Europy. W ten sposób nabył na aukcji zbiory po zmarłym serbskim królu Aleksandrze Obrenoviciu czy po arcyksięciu austriackim Janie Salwatorze. „Nawet gdy ożenił się z najpiękniejszą panną na Pomorzu, złośliwi mówili, że równie jak uroda młodej żony cieszyły go znakomite dzieła sztuki, które wniosła mu w posagu panna Działowska z Działowa". Z czasem pokoje niedźwiedzkiego dworu wypełniły się zabytkowymi meblami, które – jak skarżyła się pani domu – nie miały użytkowej wartości, gdyż funkcjonowały jako muzealne ekspozycje. „Fama głosiła, że nawet kolekcja nocników, jakie uzupełniały zbiór porcelany, składa się wyłącznie z okazów historycznych, a to znaczy – zaszczycanych na swój sposób przez słynne w dziejach osoby" – wspomina Aleksander Janta-Połczyński, późniejszy reporter.
Nie wiadomo dokładnie, jakie eksponaty znajdowały się w niedźwiedzkim muzeum: nie zachował się po nich żaden inwentarz. Ale dość dokładną charakterystykę tego przybytku pozostawił nam Leon Sobociński, dziennikarz międzywojennego tygodnika „Echa z Pomorza". Stała tam wykonana z kararyjskiego marmuru rzeźba „Zranionej dziewicy" dłuta Gustava Eberleina, która w 1891 r. otrzymała złoty medal na wystawie w Berlinie, a obok niej trzymetrowej wysokości waza z chińskiej porcelany – jedna z dwu podobnych, które znajdowały się w Europie. Była też niesamowita kolekcja polskich i tureckich karabeli, wśród nich należąca do szacha perskiego, wysadzana brylantami, rubinami i szmaragdami. Dodajmy do tego rzadkie na skalę europejską kolekcje zbroi, kindżałów, sztyletów, kordelasów, miniatur, tabakierek i zegarków, w tym wyjątkowy zbiór 100 kieszonkowych zegarków słonecznych. Obok tych wspaniałości w Niedźwiedziu można było obejrzeć łóżko Napoleona, serwis z korzeckiej porcelany podarowany przez żołnierzy księciu Józefowi Poniatowskiemu (na każdej z filiżanek namalowana była jedna z napoleońskich bitew), wreszcie rzeźbiony w kości słoniowej różaniec królowej Jadwigi, w którym zamiast poszczególnych paciorków umieszczono główki króla, królowej i dworzan.
Sobociński niewiele wspomina o kolekcji malarstwa, a przecież wiemy, że była przebogata. Chociażby w malarstwo flamandzkie – niestety, dziś nikt nie jest już w stanie stwierdzić, jakich mistrzów. Ponadto znajdowały się tam obrazy Bacciarellego, Vigee Le Brun, Suchodolskiego, Kossaków, Żmurki, Kostrzewskiego, Wodzińskiego, Malczewskiego, a także płótna stypendystów pana Wacława: Marcina Rożka i Zygmunta Lipińskiego.
Nocleg w łożu Napoleona
Biblioteka mieszcząca się w sali portretowej była również uzupełniana o unikatowe wydania. Wiadomo na pewno, że Niedźwiedź posiadał arcyrzadkie wydanie augsburskiej Biblii z XVI w. oraz oprawionych w album 17 szkiców ołówkowych Matejki. Wnuk zbieracza, Michał Gradowski, krótko po wojnie zetknął się z tą częścią kolekcji dziadka: „W ramach zajęć z wf przenosiłem wraz z kolegami setki oprawnych w skórę foliałów i usypywaliśmy je na stos w kotłowni". Przetrwały jeszcze kilka lat w zapomnianym szkolnym składziku. Co z nimi stało się później, nie wiadomo.
Inną osobliwością niedźwiedzkiego majątku był park francuski, wzorowany na wiedeńskim Schoenbrunnie oraz rosarium, zwane przez Mieczkowskich ogrodem tysiąca róż. Hodowano tam podobno ponad 300 odmian tych kwiatów, a Mieczysław Orłowicz w swojej publikacji z 1924 r. nadmienia, że w ogrodzie znajduje się „duży krzak, dający rocznie kwiatów o wartości 200 dolarów".
Każdego roku w sezonie wiosenno-letnim przed dwór zajeżdżały wówczas wypełnione wycieczkami autokary. Wstęp do muzeum kosztował 50 groszy, drugie tyle trzeba było zapłacić za zwiedzanie parku. „Dziadek Wacław przyuczył służącego, który oprowadzał wycieczki szkolne, podczas gdy on sam zajmował się dorosłymi" – wspomina Andrzej Mieczkowski.
Gościnność i szeroki gest Wacława przeszły do legendy. Przyjeżdżający do Niedźwiedzia gość mógł czuć się nawet nieco skrępowany, „kiedy proponowano mu nocleg w łożu Marii Antoniny, sadzano w fotelu Napoleona, dawano obiad na talerzach, na których ucztował książę Józef, czy kazano posługiwać się widelcem Kościuszki" – wspomina Janta-Połczyński. Bywali tu ludzie pióra, aktorzy, artyści, którzy korzystali z mecenatu gospodarza. Przyjeżdżali także, zapowiedziani lub nie, liczni bliżsi i dalsi kuzyni, a także różne przypadkowe osoby.
Staś-paryżanka
Pewnego razu pani starościna Ossowska z Grudziądza zatelefonowała do pana Mieczkowskiego z przeprosinami: nie mogą z mężem pojawić się na imieninach pana Wacława, jako że do córki przyjechała koleżanka z Paryża. Było to niewinne kłamstwo, bo naprawdę u Ossowskich pojawił się niespodziewanie ich kuzyn Staś Bielski. Solenizant zaprotestował gwałtownie: ależ muszą przybyć, a dziewczyna niech przyjedzie, nawet w codziennej sukience! Starościna wpadła we własną pułapkę – postanowiono więc, że Staś, którego cechowała dziewczęca uroda, uda się na bal w kobiecym przebraniu. Sytuacja wymknęła się jednak spod kontroli; porwany przez męskie towarzystwo Staś został błyskawicznie wciągnięty w wir zwierzeń... i awansów. Kiedy starościna postanowiła położyć temu kres, było już za późno: Staś-paryżanka (którego, jak widać, wciągnęła ta zabawa) właśnie wyjeżdżał z młodym kawalerem na spacer dwukółką przy księżycu. Wrócili każdy z osobna. Absztyfikant „paryżanki" chciał się teraz z nią strzelać... O skandalu na balu wspominano długo.
Staś wykorzystał potem swoje zdolności, zostając aktorem. Pod pseudonimem Harry Cort i z kupionym tytułem książęcym „podbijał serca, rujnował kieszenie i konta". Wacław Mieczkowski nie miał pojęcia, że jego cenne zbiory figurują już na listach przygotowywanych pieczołowicie przez niemieckich historyków sztuki „do zabezpieczenia" na wypadek wojny. Po jej wybuchu przetrwał zły czas w skrajnym ubóstwie, ulokowany przez Niemców w maleńkiej izdebce własnego dworu, dawnym pokoiku na walizy i parasole. Listy do rodziny w dalekiej Warszawie podpisywał „Pustelnik na Niedźwiedziu". Przez cały czas wierzył w zmartwychwstanie Polski.
Wreszcie nadeszła „wolność" pod postacią prymitywnych wojaków w uszankach. Dowodził nimi skośnooki sierżant, który, o dziwo, wymachując naganem, kazał sołdatom pozbierać rozwłóczone po całym domu i przyległym parku resztki połamanych mebli i podartych obrazów. Następnie zamknął to wszystko w jednym pokoju, którego okna zabito deskami. Wieczorem sierżant żalił się panu Wacławowi płynną francuszczyzną, że od dziecka marzył o studiowaniu historii sztuki, lecz ojciec zmusił go do skończenia studiów prawniczych.
Jednak zaraz po odejściu sierżanta-romantyka na powrót rozwleczono resztki zdewastowanego zbioru. „Boże, czemu oni tego nie pokradli?" – mówił do siebie dawny właściciel, patrząc na drzazgi połamanych mebli i skorupy potłuczonej porcelany.
Żył jeszcze dwa lata, ale najbliżsi wiedzieli, że właśnie to go zabiło. Spoczął obok grobu dziadków, przy kościółku pod wezwaniem świętego Jerzego, z widokiem na swój dawny dom.
Miłość do sztuki i historii przekazał wnukowi. Dziś Michał Gradowski jest jednym z największych autorytetów w branży historycznego jubilerstwa, jubilerskiego rzemiosła i broni.
Szkatułka w ściernisku
Władysławę Chełmicką, primo voto Mieczkowską, wybuch wojny zastał w Szonowie, majątku jej drugiego męża. Wraz z córką Krystyną i wnuczkiem Michałem postanowiła przedostać się do rodziny zięcia na wschód, po drodze zajechała jednak do Niedźwiedzia. Pani Chełmicka spakowała tam biżuterię, którą niegdyś otrzymała w prezencie od Wacława. Szkatułkę z biżuterią ukryła w ściernisku za ogrodem.
Wiosną 1940 r. jechał tam bryczką niemiecki nadzorca. W pewnym momencie koło pojazdu zapadło się w żyzną niedźwiedzką ziemię. Niemiec zeskoczył z bryczki, zapewne przeklinając polskie drogi, gdy nagle, pod kołem, zauważył resztki mahoniowej skrzynki, a w niej klejnoty Mieczkowskich. Wracając przez folwark, pochwalił się zdobyczą starej Julii, która we dworze zajmowała się drobiem. Kobieta opowiedziała po wojnie tę historię rodzinie byłych właścicieli.
Łyżeczka
Po wojnie Władysława, wyrzucona przez komunistów z rodowego Działowa, zamieszkała w Wąbrzeźnie z wnukiem Michałem. Pewnej niedzieli zaproponowała mu sentymentalną podróż: wyprawę autobusem PKS do rodzinnego majątku. Wnuk na to chętnie przystał i po niecałej godzinie jazdy oboje spacerowali już po dawnym dworskim parku. Wtedy podszedł do nich mężczyzna, który przedstawił się jako zarządca majątku i zaprosił babcię z wnukiem na obiad. Przy herbacie gospodarz szepnął do żony, by przyniosła „znalezisko". Za chwilę pani Władysława trzymała w ręce srebrną łyżeczkę z trzonkiem z kości słoniowej. Rozpoznała na nim swój rodowy herb Prawdzic.
Babcia i wnuk wrócili z łyżeczką do skromnego mieszkanka w Wąbrzeźnie. Nawet nie przyszło im do głowy, że nieopodal, po sąsiedzku wręcz, przy ulicy 1 Maja znajdowały się prawdziwe niedźwiedzkie skarby, „zdeponowane" tam przez ludzi gauleitera Forstera. Zawartość skrzyń, ukrytych w stodole pewnej starej kobiety, przyprawiłaby o zawrót głowy niejednego historyka sztuki. Eksponaty z niedźwiedzkiej kolekcji do połowy lat 60. wyciekały za Odrę – przy każdej wizycie gości z Niemiec. Sam dwór nie miał szczęścia. W 1987 r. gmina Wąbrzeźno dostąpiła zaszczytu organizowania na jej terenie krajowych dożynek. Do końca spierano się, które z pobliskich PGR – dawnych majątków ziemiańskich – ma wizytować Wojciech Jaruzelski. Na wszelki wypadek postanowiono zawczasu uporządkować części gospodarcze dwóch najbardziej reprezentacyjnych obiektów, Orłowa i Niedźwiedzia. Jednak ostatecznie wybór władz padł na Orłowo. Tamtejszy dwór Ślaskich odrestaurowano więc z dbałością o historyczne detale. Niedźwiedź dalej popadał w zapomnienie. Ironią losu osobą, która nadzorowała prace konserwatorskie, był Janusz Gil, mąż córki ostatniego właściciela majątku w Niedźwiedziu.
Skomentuj