W rzeczywistości zaboru rosyjskiego Kozacy nie byli niczym niezwykłym. Choć pochodzili z krain odległych, znad Donu czy Kubania, i wyróżniali się niewątpliwie spośród mieszkańców imperium carów, Polacy stykali się z nimi na tyle często, że nie budzili oni większej ciekawości. Co za tym idzie, we wspomnieniach z tego okresu napotyka się najczęściej jedynie krótkie wzmianki na ich temat. Pamiętnikarze pisali o nich najczęściej dość beznamiętnie, jak o żołnierzach czy żandarmach, a czytelnik i tak dobrze wiedział, co o nich myśleć.
Zygmunt Mineyko, który w powstaniu styczniowym walczył w oddziale Langiewicza, a później dowodził krótko własną partią na Litwie, posmakował kozackiej nahajki w czasie aresztowania i był przez Kozaków eskortowany w drodze na zesłanie, lecz nie poczynił na ich temat żadnych uwag. Podobnie chociażby walczący na południowym Podlasiu Roman Rogiński, który niejednokrotnie ścierał się z Kozakami w boju, czy też Ignacy Boerner, który uciekał przed nimi w czasie rewolucji 1905 roku. Kozak był po prostu wrogiem.
„Kozak mściwy"
Jeśli przyjrzeć się temu zagadnieniu nieco uważniej, okazuje się jednak, że w świadomości wielu Polaków zajmowali Kozacy dość szczególne miejsce, nawet jeśli znajduje to odbicie jedynie w dość lakonicznych zapiskach. Stereotypowy Kozak odznaczał się bowiem wyjątkową bezwzględnością, a nawet okrucieństwem, szczególnie wobec bezbronnych. Z pewnością przyczyniły się do tego między innymi pacyfikacje manifestacji patriotycznych poprzedzających powstanie styczniowe. Najgłośniejsze były wydarzenia z 27 lutego 1861 r., kiedy to od rosyjskich kul zginęło pięciu mieszkańców Warszawy. Dodatkowo Kozacy zaatakowali w trakcie pacyfikacji kondukt żałobny, który przypadkiem znalazł się na ulicy w rejonie starć, skutkiem czego doszło do złamania niesionego przez mnichów krzyża procesyjnego. Tak opisywał te wydarzenia ich uczestnik Szymon Katyll:
Dońscy Kozacy nie przestają wzdychać do zupełnej udzielności, tym bardziej, im bardziej carowie moskiewscy ograniczają ich swobody
„Stanęliśmy wreszcie oko w oko przed Kubańcami. [...] Na ten widok odzywa się na prawem skrzydle komenda: „w nagajki"! i rozpoczyna się młocka. [...] Kozacy ponawiają szturm, nahajki świszczą, ale mnisi nie ustępują i idą z krzyżem na czele. Wtem jedno ramię krzyża opada na dół, a równocześnie rozlega się przeraźliwy krzyk z tysiąca piersi, które nagie jakby spod ziemi wyrosły. – Zbóje krzyż porąbali!".
Powstanie styczniowe mogło jedynie pogłębić oczywistą wrogość wobec Kozaków. Charakterystyczna jest wzmianka kolejnego powstańca styczniowego Antoniego Migdalskiego, który wspominał, jak to czterech pojmanych „Kozaków zaraz w lesie powieszono, gdyż i oni naszym nigdy nie dawali życia". Zwykłych żołnierzy rosyjskich oszczędzono. Pamiętnikarze zauważają też niekiedy, że bezwzględność nie zawsze szła w parze z walecznością i Kozacy dawali się dość łatwo rozpraszać lub odeprzeć zdeterminowanemu przeciwnikowi.
Inny przykład kozackiego okrucieństwa dał znany prawnik Aleksander Mogilnicki. W czasie rewolucji 1905 roku, w dniu Bożego Ciała, doszło w Łodzi do rozpędzenia procesji, po czym „Żołnierze, a zwłaszcza Kozacy, dostali jak gdyby szału, strzelali na prawo i lewo". Kolega autora, również prawnik, miał być wówczas eskortowany na ulicach miasta przez kilku Kozaków, których zapytał: „Jak wy możecie tak strzelać do ludzi bezbronnych?". „Zaraz panu pokażę", odpowiedział jeden z konwojentów, po czym zastrzelił przechodzącą obok dziewczynę. Stereotyp był żywy i później. We wrześniu 1920 r. „Ilustrowany Kuryer Codzienny" pisał o zbrodniach bolszewickiej armii: „W wielu wypadkach przejawiało się już nie odwieczne barbarzyństwo kozackie, lecz nowoczesna psychoza czerwonych chuliganów".
W związku z tą brutalnością Kozak stał się w oczach Polaków nie tylko elementem carskiego ucisku, ale też jego swoistym symbolem, używanym jako pars pro toto. W tej roli występuje w Warszawiance 1831 roku, w której śpiewa się „Na koń!" – woła Kozak mściwy, „Karać bunty polskich rot!". Warto dodać, że we francuskim oryginale Kozak nie był jeszcze mściwy – takim go uczynił dopiero tłumacz Karol Sienkiewicz. Podobnie oczywiste było, co oznaczali Kozacy widniejący jakoby na pieczęci czeskiego panslawisty Vaclava Hanki, o którym wspomniał Słowacki w Beniowskim. Poeta życzył mu przy tym złośliwie „[...] aby w jego domu / postojem tylko stanęli dwaj Dońce" i „[...] ażeby mu zrobili rajem / ten świat Kozacy jego dwaj – z nahajem".
Waleczni, gościnni, wolność miłujący
Przytoczone opinie przedstawiały spojrzenie ofiary na swojego oprawcę. Perspektywa się zmieniała, gdy do spotkania z Kozakami dochodziło w warunkach wyrównanej walki, w której żołnierz ścierał się z żołnierzem, raz wygrywając, innym razem ponosząc porażkę. W takich okolicznościach negatywne emocje odchodziły niekiedy na dalszy plan, zastępowane szacunkiem dla dzielnego przeciwnika. Sytuacja tego typu powstała w czasie napoleońskiej wyprawy na Moskwę i późniejszych zmagań wojennych.
Jeszcze inaczej zapatrywali się na Kozaków Polacy, którzy zetknęli się z nimi na zesłaniu, na ich ojczystym terytorium. Wówczas odzywała się niekiedy „etnograficzna" ciekawość, tak charakterystyczna dla relacji z dalekich podróży. Bogaty opis zwyczajów panujących nad Donem i Kubaniem dał między innymi Stanisław Nowacki, podoficer Legii Nadwiślańskiej pojmany w 1813 r. Zwrócił uwagę na brutalność swoich kozackich gospodarzy (szczególnie wobec niewolnej służby), ale też podkreślał, iż „Kozacy najwięcej strzegą granic państwa rosyjskiego ze wszystkich niemal stron, a podczas wojny cuda waleczności dokazują".
Niekiedy pojawiała się w takich opisach nuta sympatii związana ze spostrzeżeniami dotyczącymi kozackiego umiłowania swobody. Polakowi relatywnie łatwo było wczuć się w sytuację kochających wolność Kozaków, których przywileje tak bardzo ograniczał carski reżim. Agaton Giller pisał o nich: „Dzisiaj prawie zatarło się między niemi wspomnienie dawnych praw i wolności [...] zamiłowanie rozpustnej swobody, zostały jako ślady dawnej organizacji. Są oni dumni po swojemu i wiedzą, że Moskwa ciągnie z nich wielkie korzyści, że oni ją podpierają, przeczucie zaś jeszcze większego zniewolenia jest między nimi powszechne". Autor powyższych słów ze zrozumieniem tłumaczył też „sołdackie wyuzdanie" Kozaków, widząc jego przyczyny w demoralizacji służbą wojskową odbywaną z daleko od rodzinnych stron, gospodarstw i żon. „W wojnie, w partyzantce, uczą się gwałtów i rozbojów" – wyjaśniał jakby ze współczuciem, a przynajmniej zrozumieniem.
Dalej poszedł w swych wspomnieniach urodzony nad Bohem Aleksander Jełowicki, który jeszcze przed powstaniem listopadowym odbył podróż nad Don i na Kaukaz. Stwierdził on wprost, iż „Dońscy kozacy nie przestają wzdychać do zupełnej udzielności, a to tym bardziej, im bardziej carowie moskiewscy ograniczają ich swobody". Nie wszyscy podzielali jednak takie opinie. Franciszek Henryk Duchiński napisał w swych Zasadach dziejów Polski i innych krajów słowiańskich wydanych w Paryżu w 1859 r., iż „Kozacy Dońscy i inni moskiewscy różnią się od innych Moskali tem tylko, że są więcej koczowniczymi; a więc mniej oświeconymi. Ze wspomnień historycznych Kozacy Dońscy mają wprawdzie podania o swych wojnach przeciw Moskalom, ale i ci drudzy stanowią najściślejszą jedność wobec na przykład Słowian".
Warto na koniec nadmienić, iż za każdym razem, gdy pamiętnikarze poświęcają Kozakom więcej uwagi, wychwalają ich nadzwyczajną ponoć gościnność. Cytowany przed momentem Aleksander Jełowicki uważał wręcz, że jest to po prostu polska gościnność, Dońców uznawał bowiem – nie on jeden zresztą – za wywodzących się od Kozaków Zaporoskich, których wiązał z polskością.
Obrońcy i sojusznicy
W listopadzie 1914 r. Edward Słoński – znany chyba najbardziej z pieśni „Idzie żołnierz borem lasem" – napisał wiersz zaczynający się od słów: „Szły tędy pułki kozackie, / orężna szła tędy moc, / płakały pieśni sołdackie / pod oknem przez całą noc". Kozacy znad Donu występują tu w roli obrońców swojej ojczyzny, a więc państwa, którego częścią były również ziemie polskie. Było to odbierane jako przejaw niegodnej akceptacji carskiego panowania. Poeta żyjący nad Dźwiną, z dala od większych ośrodków polskości, dał wyraz zagubieniu w otaczającej go rzeczywistości: „Jakoż mam iść ciebie bronić, / za ciebie dać moją krew, [...] / gdy ty bez kopców, bez granic, / otwarta ze wszystkich stron, / w tych pieśniach z kozackich stanic / zgubiłaś swój wielki ton?". I chociaż zdawał się Słoński podważać sens walki („Rozdziobią nas kruki, wrony / Na obcych pobojowiskach"), to jednak pisał jednocześnie: „Gdzie są te szable? Gdzieś blisko, / gdzie przy mnie wre krwawy bój... / Kowalu, rozpal ognisko / i polską szablę mi kuj!".
Wkrótce zawierucha rewolucji lutowej i październikowej przyniosła wydarzenia, które znacząco zmieniły wizerunek Kozaków w oczach niektórych Polaków. Oto niedawni kaci stali się bowiem niejednokrotnie obrońcami polskich ziemian zagrożonych przez maruderów z rozpadającej się armii carskiej oraz zrewoltowanych chłopów. Ewa Rzyszczewska wspominała:
Książę [Sanguszko] zwrócił się do władz wojskowych o pomoc (sztab gen. Brusiłowa stał w Równem o kilka godzin koleją od Sławuty). Szły już bowiem coraz częściej słuchy, iż żołdactwo krąży dookoła pałacu, patrząc nań z zawiścią i wyrzucając księciu zajmowanie tak rozległego gmachu, podczas gdy oni, „towarzysze", mieszczą się po chatach i szopach. [...]
We wrześniu przysłano do Sławuty sotnię Kozaków z trzema oficerami. [...] Jednak obecność tej sotni, prywatnej jakoby ochrany księcia, jeszcze bardziej rozjuszyła ów pułk zdziczały. Piechury poczęły spoglądać na Dońców wyzywająco, ci znowu na nich z pogardą, pełniąc zresztą wiernie swój nowy obowiązek. Czynnie wszakże przeciw szkodnikom nie wystąpił żaden. Nahajka nasza – odzywał się jeden i drugi – poskromiłaby niezawodnie złodziei-żołnierzy i chłopów, wszakże rozważniej jest powstrzymać się od surowych środków, nie podburzać ich. My sobie zawsze damy radę, ale po naszym odejściu wy tu zostaniecie z nimi sami...
I rzeczywiście. Już miesiąc później sotnia została odwołana na front, a 1 listopada 1917 r. książę Roman Sanguszko został zamordowany przez zrewoltowanych żołnierzy, zaś jego dwór rozgrabiono. Więcej szczęścia miała Zofia Kossak, której rodzinę też ochraniali przez pewien czas Kozacy. Ich obszerna i przenikliwa charakterystyka dana przez pisarkę w „Pożodze" dla wielu może być dużym zaskoczeniem, jest bowiem w swej wymowie nader pozytywna.
Ogół naszego społeczeństwa polskiego nie zna prawie zupełnie Kozaków i odnosi się do nich z niesłusznym, a niesłychanie mocnym uprzedzeniem. [...] Pogląd ten wytworzył się w skutek nienormalnego położenia, w jakim nas postawiły dzieje: Kozak był naszym katem [...] on ze swej strony miał dla nas pogardę i brutalność, właściwe każdej naturze pierwotnej w stosunku do zwyciężonego i słabszego. [...] Najwyższy czas wspomnienie tej krzywdy odrzucić i spojrzeć wszystkim w oczy obiektywnie, jak równi równym.
Wierni i uczciwi
Broniła autorka Kozaków przed oskarżeniami o złodziejstwo, dowodząc, że wobec osób, którym oni służą lub które ochraniają, zachowują zawsze wierność i uczciwość. Przypominała o ich gościnności i odrzucała twierdzenia o rzekomym tchórzostwie, słusznie tłumacząc płochliwość typową dla lekkiej jazdy taktyką przejętą od Tatarów. Winą za kozacką brutalność obarczała Zofia Kossak władze carskie, które miały „tresować" Kozaków od małego dziecka, ucząc ich okrucieństwa i obojętności na cudzy ból. „Ludzie, których traktowano gorzej od zwierząt, uczyli się traktować w ten sam sposób drugich" – konstatowała. Pisarka uważała wręcz, iż Kozacy „to rasa mająca większą przyszłość niż właściwi Rosjanie, zżarci nieuleczalnym nihilizmem, i kto wie, czy nie w kozaczyźnie tkwi odrodzenie i przyszłość narodu rosyjskiego". Dowodem tego miało być odrzucenie przez Kozaków bolszewizmu.
Karol Wędziagolski, przyjaciel Borysa Sawinkowa, który brał udział w organizowaniu antybolszewickiego oporu w Rosji, z bliska obserwował sytuację panującą nad Donem na przełomie lat 1917 i 1918:
W stanicach to tu, to tam zakwitają, jak wysepka śmiertelnej choroby, czerwone ogniki tej straszliwej zarazy, które obiecuje wszystkim szczęście, odmianę losu i wolność, wolność, nieograniczoną wolność. [...] Jeszcze starzy i młodzi zasiadają wspólnie do obficie zastawionych stołów, ale przeważnie już nie ma między nimi zgody ani zrozumienia. [...] I tak się rozpoczęło nasze kilkutygodniowe bytowanie nad cichym Donem, który już w tym czasie tylko udawał ciszę. Po rewolucji nigdy już cichy być nie miał. Ucichł dopiero po straszliwej krwawej pacyfikacji, lecz wówczas przestał być dawnym kozackim Donem, bo był cmentarzem.
Skomentuj