W przewodniku „Uzdrowiska polskie" z 1932 r. pomiędzy ogłoszeniami pensjonatów, sanatoriów i hoteli znalazło się, wyróżnione ramką, kategoryczne zdanie: „Wyjazd do uzdrowisk zagranicznych, nie lepszych od polskich, jest zbrodnią wobec Ojczyzny!".
Szerzej rozwijał tę myśl wstęp, w którym stwierdzono, że rokrocznie tysiące kuracjuszów wywozi z Polski do państw bogatszych setki milionów złotych. Pozostawione w kraju wpłynęłyby na zmniejszenie kryzysu i rozwój przemysłu uzdrowiskowego. Zarząd Uzdrowisk Polskich firmujący przewodnik stwierdzał, że urządzenia lecznicze w naszych uzdrowiskach są już nowoczesne, a stacje klimatyczne pięknem przyrody i urokiem krajobrazów przebijają zagraniczne. Wody zdrojowe przyrównywano do tych z Karlsbadu, Marienbadu, Kissingen.
Spośród najbardziej znanych kresowych uzdrowisk, czyli zdrojowisk i stacji klimatycznych, tylko Druskienniki znajdowały się na północy. Reszta położona była w Karpatach lub na ich przedgórzu.
Zaleszczyki, słońce i winogrona
26 września 1937 r. Maria Dąbrowska zapisała w „Dzienniku" wrażenia z wakacji: „Pobyt w Zaleszczykach okazał się istnym wprost cudem. Cały czas letnia pogoda, upały, błogie powietrze, moc winogron i przepysznych owoców wszelkiego rodzaju – po prostu raj ziemski, zalany słońcem. Plażowaliśmy po cztery godziny dziennie, a ja co dzień prawie kąpałam się w Dniestrze. Wróciliśmy stamtąd 22 września opaleni i pełni radości, że jest w Polsce taki zakątek południa". Pisarka zatrzymała się w Zaleszczykach, w pensjonacie Helenówka, u „malowniczej pani Nitkowskiej".
Zaleszczyki położone były w województwie stanisławowskim, tuż nad granicą z Rumunią, w zakolu Dniestru. Wiosna przychodziła tu wcześniej o jeden–trzy tygodnie niż gdzie indziej na Podolu. W tej właśnie miejscowości panowało największe w Polsce usłonecznienie i promieniowanie słoneczne. Klimat był ciepły, suchy i łagodny. Zaleszczyki porównywano do „północno-afrykańskich stacyj klimatycznych". Nazywano je także polskim Meranem. W książce „Po słońce do Zaleszczyk" polecano tę miejscowość przede wszystkim dzieciom. Wskazaniami były: „Słaby rozwój i wzrost dzieci, krzywica, skaza wysiękowa i neuroartretyczna, stan grasiczno-limfatyczny, gruźlica kostno-stawowa i gruczołowa, osłabienie i okresy rekonwalescencji". Zaleszczyki wskazane były także w przypadku chorób nerek. A także w stanach przepracowania.
Kuracjusze brali kąpiele słoneczne na dwóch plażach nad Dniestrem (temperatura potrafiła dochodzić w słońcu do 55–58 st. C). Czynnikiem leczniczym były też ciepłe kąpiele w rzece.
Nie mniejsze znaczenie miała dieta owocowo-warzywna. A Zaleszczyki i okolice słynęły z sadów, m.in. morelowych, oraz winnic, uprawiano tutaj pomidory i melony. Święto winobrania przyciągało we wrześniu wielu turystów.
Morszyn, polski Karlsbad
Druga najwybitniejsza polska pisarka dwudziestolecia międzywojennego – Zofia Nałkowska – leczyła się w Morszynie, położonym w powiecie stryjskim, przy linii kolejowej Lwów – Stanisławów. „Cały Morszyn nie wygląda na zdrojowisko. Jego białe, niewielkie nowoczesne wille wbudowane są wprost w łąkę, w pole, w szczerą wieś, naokoło pagórki ciemne od lasu" – zanotowała w sierpniu 1936 r. w swoim „Dzienniku". Piła wody, brała kąpiele solankowe, leczyła się „na rzeczy, dla których błoto, borowina, gorzkie źródła i cały Morszyn są zbawienne".
Uzdrowisko miało łagodny klimat podgórski i powietrze „czyste, wolne od kurzu". Leczono w Morszynie m.in. dnę, czyli skazę moczanową, choroby wątroby i żołądka, a także otyłość. Nałkowska pisała: „W parku, który jest mrocznym lasem – prócz parterów kwiatowych i śpiewającego megafonu przy samym zakładzie zdrojowym – po którym, jak inni chodzę ze szklanką i rurką w zębach, spotykam mnóstwo ludzi grubych, noszących własne swoje ciało jak tobół".
Morszyn polecano jako jedyny w Polsce zdrój wód gorzkich. Morszyńska sól gorzka i woda gorzka ze Źródła Bonifacego przyrównywane były do wód i soli karlsbadzkich, marienbadzkich i glauberskich. Kuracjusze korzystali między innymi z „wziewalni". W latach 30. było w zdrojowisku około 30 pensjonatów i willi dysponujących kilkuset pokojami. Największa, Kresowianka, miała ich 30. Niewiele mniej mieściły Światowid, Kasztelanka, Leśny Dwór, Wawel i Maraton.
Truskawiec jak Riwiera
Przewodnik „Uzdrowiska polskie" z 1932 r. zachwalał, że Truskawiec (powiat drohobycki) „leży w rozkosznej okolicy zewsząd otoczonej lesistymi wzgórzami, chroniącymi miejscowość znakomicie przed wiatrami i przeciągami". Znajdowało się tu źródło słynnej Naftusi, pachnącej lekko węglowodorami naftowymi (tuż obok Truskawca znajdował się Borysław – wielkie centrum wydobycia ropy). Naftusia pomagała m.in. cierpiącym na choroby nerek, dróg moczowych, cukrzycę czy zwapnienie tętnic.
Wzięciem cieszyła się – szczególnie wśród kobiet – Józia, jedna z najsilniejszych promieniotwórczych wód leczniczych w Polsce. Zachwalano, że dzięki składnikom radioaktywnym Józia posiadała właściwości odmładzające i upiększające. Miała działać znakomicie na cerę.
Przewodnik po Truskawcu wymieniał jako szczególną atrakcję kąpielisko siarczanowe na Pomiarkach, założone przez Rajmunda Jarosza, właściciela uzdrowiska. Była to „epokowa placówka lecznicza, urządzona z artystycznym smakiem, przypominająca swym wyglądem skrawek plaży morskiej [...]. Plaża była wysypana piaskiem morskim". Nie trzeba więc jeździć w dalekie i kosztowne podróże – przekonywał przewodnik – skoro kąpiele w Truskawcu dawały ten sam efekt co w morzu.
W latach 30. Truskawiec tak dalece się zmodernizował i upiększył – na deptaku pojawiły się palmy – że „w tej chwili przypomina raczej czyściutką miejscowość na Riwierze niż polskie zdrojowisko". Co swoją drogą mówiło o tym, że w krajowych uzdrowiskach były problemy z estetyką i schludnością.
Do Truskawca często przyjeżdżał urodzony w nim Kazimierz Pelczar, wybitny onkolog, profesor Uniwersytetu Stefana Batorego, syn lekarza, właściciela sanatorium w tym uzdrowisku. Kazimierz Pelczar przyjmował w Truskawcu pacjentów. Stanisław Sławomir Nicieja pisał o nim: „Jako człowiek wielkiej ofiarności nie umiał odmawiać pomocy. Był lekarzem z prawdziwego zdarzenia. Umiał rozmawiać z chorymi, którzy stali już nad przepaścią, jego delikatny uśmiech, słowa otuchy i wiara, że wszystko wie o strasznej chorobie, działały czasem skutecznej niż morfina". Kazimierz Pelczar został zamordowany w Ponarach w 1943 r. w odwet za zabicie przez polskie podziemie litewskiego konfidenta.
Kuracja to nie tylko picie wody zdrojowej i inne zabiegi. Przewodnik po uzdrowisku pouczał: „Powinien niedysponowany obowiązkowo brać udział w rozrywkach, o które Zarząd usilnie się stara, bo rozrywki działały skutecznie tak na przebieg leczenia, jak i tegoż uprzyjemnienie". Polecano więc grę w karty, domino, szachy, czytelnię, salę balową w Klubie Towarzyskim, kort tenisowy, strzelnicę. „Dla miłośników srebrnego ekranu gra dwa razy dziennie kino Świteź". Dwa razy dziennie koncertowała orkiestra wojskowa. Rzecz jasna, były dancingi. W muzeum regionalnym można było obejrzeć kolekcję 14 447 motyli i chrabąszczy. Wystawa rysunków Brunona Schulza z „Xięgi bałwochwalczej" skończyła się skandalem. Pojawił się zarzut „ohydnej pornografii", właściciel uzdrowiska nie zgodził się jednak na zamknięcie wystawy.
Schulz, pochodzący z sąsiedniego Drohobycza, leczył się w Truskawcu i spotykał się tu z Zofią Nałkowską.
Druskienniki marszałka
W „Złotej księdze" uzdrowiska jego najsłynniejszy kuracjusz, Józef Piłsudski, wpisał w 1925 r. m.in. te słowa: „Szeroki, rozłożysty i wartki Niemen, głęboki prując pierś matki-ziemi, podobieństwo swawolnych gór czynił: spod ziemi trysły źródła o różnych smakach, a barwna zieleń z niespodziewanymi i strzelistymi jak gotyki drzewami, zastąpiła mech siwy i szary. W ten sposób Druskienniki były niespodzianką myśli Stwórcy w odpoczynku, gdy Ten się uśmiechnął. Nieraz gdy myślę o tym, szukam małości myśli ludzkich wobec wielkości myśli Stwórcy. I wydaje mi się, że człowiek sądzi, iż miła i piękna Rotniczanka nie ku Niemnowi spieszy, lecz ku kaskadom kąpielowym, by schudzone w upałach ciało miły chłód na się przyjmowało. W zapomnieniu też myśli człowiek, iż potężny Niemen w skrętach biegnie, by w Druskiennikach plażę sformować. A gdy matka-ziemia słonymi łzami swe bóle we wnętrzu omywa, człowiek w rury łzy chwyciwszy, podagrykom i sklerotykom uśmiech na lica chce powracać".
Owe „słone łzy" to druskiennickie wody mineralne, zarówno do picia, jak i kąpieli. Solanka zbliżona charakterystyką do wód z Kissinnen wzmagała czynności żołądka i trzustki. Kąpiele kaskadowe w Rotniczance według dr. Jerzego Śmigielskiego, asystenta kliniki wewnętrznej Uniwersytetu Stefana Batorego w Wilnie, to „doskonały środek wodoleczniczy, hartujący, ćwiczący układ nerwowy, usuwający znużenie, sprowadzający sen". W latach 30. trwały prace nad ustaleniem, czy kąpiele mają zastosowanie w przypadku leczenia chorób przemiany materii, w tym otyłości.
W Druskiennikach pracowała doktor Eugenia Lewicka. Założyła placówkę pod nazwą Kąpiele Powietrzno-Słoneczne, przekształconą później w Zakład Leczniczego Stosowania Słońca, Powietrza i Ruchu. Na jego terenie powstały pawilony, zaprojektowane m.in. przez znanego architekta Edgara Norwertha.
Po samobójczej śmierci doktor Lewickiej w 1931 r. w „Gazecie Handlowej" pisano: „Była Ona w całem tego słowa znaczeniu lekarzem – pionierem, torując drogę dla zrozumienia w Polsce potrzeby i celowości kąpieli powietrzno-słonecznych i zabiegów leczniczych pod stałym nadzorem lekarskim, jako nowego, niedocenianego na ogół czynnika terapeutycznego, stanowiącego niemniej wartościowe uzupełnienie kuracji zdrojowej i klimatycznej".
Lewicka odznaczająca się, jak wspominał Antoni Jaroszewicz, współwłaściciel uzdrowiska, wyjątkowym urokiem i wdziękiem, prawością i uczciwością, miała być ostatnią wielką miłością Piłsudskiego. Poznał ją właśnie w Druskiennikach, dokąd chętnie przyjeżdżał. Często spacerował nad brzegiem Niemna. „Znajdował się tam duży kamień, na którym Piłsudski lubił przesiadywać, wpatrując się godzinami w stronę Litwy" – pisał Jaroszewicz. Narzekał trochę, że przyjazdy marszałka do Druskiennik ściągały mnóstwo wyższych urzędników i wojskowych, gdyż ci kuracjusze „uważali, że mają prawo do bezpłatnego korzystania z wód, leczenia i wszelkich urządzeń".
Kosów, głodówki i jarska dieta
Podobną do doktor Eugenii Lewickiej wybitną indywidualnością był doktor Apolinary Tarnawski, twórca istniejącego od końca XIX w. aż do II wojny światowej zakładu leczniczego na skraju Kosowa Huculskiego. Klimat tej miejscowości, położonej w województwie stanisławowskim, był wyjątkowo łagodny. „Dużo słońca, piękna wiosna, długa jesień, ilość opadów atmosferycznych mała, przeciętna ciepłota wysoka" – pisano w przewodniku po polskich uzdrowiskach.
Nad bramą lecznicy widniał napis „Władaj sobą". Na obszernym terenie znajdowało się 12 „dworków" dla 120 kuracjuszy. Urządzenia lecznicy były skromne, gdyż zdaniem Tarnawskiego starania o wygodę osłabiały wolę. Kuracja polegała na ruchu na świeżym powietrzu, „gimnastyce oddechowej", kąpielach słonecznym, hydroterapii. Ważnym elementem leczniczym była kuchnia jarska z dużą ilością surowych warzyw i owoców. Głodówki zdaniem doktora Tarnawskiego leczyły, wzmacniały i odmładzały.
Leczono w Kosowie reumatyzm, neurastenię, migreny, nerwice, otyłość. Apolinary Tarnawski zaznaczał, że „otyli i przekarmieni mogą korzystać z lecznicy tylko jednorazowo, aby nauczyć się żyć według zasad higieny; jeżeli bowiem nie chcą zmienić sposobu życia, a przyjeżdżają do lecznicy tylko dla umniejszenia wagi – szkoda, aby innym zabierali miejsce". Nie wszyscy wytrzymywali zakładowy rygor i zaspokajali swój głód, a także potrzebę tępionych przez Tarnawskiego używek w kosowskich knajpach.
Tarnawski mógł być reklamą propagowanego przez siebie zdrowego stylu życia i odżywiania. Autor „Higieny starości i starzenia się" zmarł w wieku 92 lat. Zapewne mógłby żyć dłużej, gdyby wojna nie zmusiła go do opuszczenia Kosowa. Zmarł na wygnaniu w Palestynie w 1943 r.
Skomentuj