W 1939 roku starając się o środki na organizację jubileuszu swej pracy pisarskiej, wyliczał: „Mam 130 tomów utworów literackich, 7000 nowel, felietonów, artykułów, z przekładami na języki obce ilość moich utworów podnosi się do 1780". Trudno te dane traktować z pełną powagą i całkowitym zaufaniem, niemniej są imponujące. „Książki Ossendowskiego – powiada jego biograf Witold S. Michałowski w »Wielkim safari Antoniego O.« – były bestsellerami rozchwytywanymi nie tylko przez młodzież wzorującą się na ich bohaterach, poszukującą sensacji, opowieści o Wielkiej Przygodzie i egzotycznych podróżach. Wszechstronność zainteresowań, niezwykła pracowitość, talent, ambicja, żyłka awanturnicza, pasja podróżnicza – wszystko to tworzyło mieszankę piorunującą".
Antoni Ferdynand Ossendowski urodził się 27 maja 1876 roku w Lacynie nad Dźwiną, koło Witebska. Był synem lekarza Marcina Ossendowskiego i Wiktorii z Bortkiewiczów. Kilka lat po narodzinach przyszłego pisarza rodzina przeniosła się do guberni pskowskiej, a następnie, w 1884 roku, do Kamieńca Podolskiego. Ponoć pierwszą awanturniczą wyprawę przyszły mistrz powieści podróżniczych odbył jako 10-latek z kolegami – w głąb studni fortecy chocimskiej. Pierwsze honorarium autorskie – 11 rubli – otrzymać miał jako uczeń III klasy gimnazjum za relację z wędrówki po Krymie i podróży do Konstantynopola. W szkole redagował pisemka, jego prace wyróżniały się polotem i fantazją. Było to już w Petersburgu, dokąd przenieśli się rodzice pisarza (ojciec wkrótce zmarł).
Anegdota z prasy: „W miasteczku w USA przejezdny Polak pyta mieSZKAŃCA, CO wie o Polsce. Odpowiedź: »U nas wszyscy znają Paderewskiego, Polę Negri i Ossendowskiego«"
Siostra Antoniego Ferdynanda – Maria – ukończyła sławny Instytut Jelizawietinski, on zaś zaczął studiować chemię na Uniwersytecie Petersburskim, gdzie został asystentem prof. Szczepana Zalewskiego. Uczestniczył w wyprawach naukowych do obwodu donieckiego, w Ałtaj, do Soczi i Tuapse, nad Jenisej i w okolice Bajkału. W 1899 roku wydał opis podróży po Ałtaju i Kraju Urianchajskim (tym samym, który wspomina się w znanej dysydenckiej piosence „Towariszcz Stalin był bolszoj uczonyj..." w słowach: „I tak siżu ja w Urianchajskim Kraju, gdie pri carach bywali zsylni wy").
W carskich tiurmach
W tym samym roku za udział w zamieszkach studenckich zmuszony został do wyjazdu z Rosji. Udał się do Paryża, gdzie kontynuował studia na Sorbonie, poznając m.in. Marię Skłodowską. Do końca nie wiadomo, jak było z ukończeniem przez niego studiów we Francji, najprawdopodobniej doktorat zrobił dopiero po powrocie do Rosji w 1901 roku, w Tomsku. Niemniej w 1923 roku francuskie Ministerstwo Oświaty i Sztuk Pięknych wydało duplikat dowodu przyjęcia doktora nauk Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego w poczet członków Akademii. Zależnie od okoliczności podpisywał się jako profesor, profesor doktor bądź doktor.
Po wybuchu wojny rosyjsko-japońskiej zorganizował w Harbinie ośrodek poszukiwań minerałów, oczywiście na potrzeby armii. W czasie rewolucji 1905 roku został aresztowany. Budował akurat kolej na Dalekim Wschodzie, zajmując się również – jak się okazało – drukowaniem rewolucyjnych ulotek. Odsiedział półtora roku. Brak pracy i potrzeby materialne niejako zmusiły go do zarabiania na życie piórem. Pisał po polsku i po rosyjsku, m.in. książkę o życiu w carskich tiurmach „W ludskoj pyli", która zyskała pochwałę samego Lwa Tołstoja. Współredagował sensacyjne „Birżewyje Wiedomosti", ale i należał do sztabu najbliższych współpracowników hr. Sergiusza Wittego.
W latach 1910–1912 redagował ukazujący się po polsku „Dziennik Petersburski". W czasie wojny wydał kolejne powieści, a w 1918 roku – jak wspominał, co niekoniecznie musiało być prawdą – został zaproszony do rządu Kołczaka w charakterze podsekretarza stanu, zarządzającego sprawami kredytów i pożyczek. W Stanach Zjednoczonych ukazał się wówczas zbiór dokumentów oskarżających bolszewików, że byli płatnymi agentami Niemiec. Dokumenty, przynajmniej w części, były falsyfikatami. Fałszerzem okazał się Ossendowski, prawdopodobnie pozostający na usługach wywiadu... japońskiego.
Reportaże z Atlantydy
Ciąg przygód przedstawiony w książce „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów" rozpoczął się naprawdę w czerwcu 1920 roku, gdy Ossendowski skrywając się przed bolszewikami w lasach Średniego Jeniseju, uciekał z Syberii przez Mongolię do Japonii. Ten raport z wędrówki przez obecną Republikę Tuwa pasjonuje i dzisiaj. Antoni F. Ossendowski notował: „Dłuższy czas, bo około 2 miesięcy spędziłem w stolicy [administracyjnej] Zach [odniej] Mongolii Uliasutaju, gdzie byłem świadkiem rozwijających się wypadków i objawów obudzenia się Azji. W tych wypadkach niespodziewanie dla siebie zniewolony byłem wziąć bliższy udział czynny. Z Uliasutaju wyjechałem do Urgi, stolicy Żywego Buddy i głównej kwatery jego naczelnego wodza, barona Ungern Sternberga. Tu spędziłem 9 dni, poznając blisko... postać lamaickiego dostojnika – Żywego Buddę i tajemniczego, zbrodniczego barona Ungerna". Po schwytaniu tego ostatniego i straceniu go 17 września 1921 roku z wyroku Trybunału Ludowego w Nikołajewsku przez wiele lat działała na ludzką wyobraźnię wizja zgromadzonych przez barona skarbów. Antoni F. Ossendowski uważany był za jedną z nielicznych osób, które znały tajemnicę skarbu, a zdaniem wielu – także miejsce, gdzie się on znajdował. Biorąc pod uwagę stałe niedobory finansowe pisarza, rzecz należy włożyć między bajki.
Ostatnio książki Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego pięknie wydane zostały w serii „Podróże retro" Zysku i S-ki – z należytą starannością, świetnie zilustrowane („Polesie" z fotografiami Jana Bułhaka!) oraz opatrzone precyzyjnymi notami podkreślającymi to, co w twórczości tego wielkiego podróżnika i – przynajmniej w kilkunastu tytułach – znakomitego pisarza najważniejsze. W cyklu wydane zostały dotąd cztery jego książki (będzie więcej): najbardziej znane dzieło Ossendowskiego „Przez kraj ludzi, zwierząt i bogów", relacja z podróży po Afryce Zachodniej „Niewolnicy słońca", „Gasnące ognie" – opowieść o Ziemi Świętej, o Palestynie, Syrii i Mezopotamii oraz „Polesie", dziś mające przede wszystkim walor reportażu jakby z Atlantydy, z ziemi utraconej, niby jeszcze istniejącej, ale już nie naprawdę...
Dopiero lektura tych kilku książek, nieograniczona do „Przez kraj ludzi..." i mającego zupełnie inny charakter „Lenina", pozwala poddać się urokowi prozy Ossendowskiego i zrozumieć, dlaczego to ten właśnie autor do dziś jest drugim po Sienkiewiczu pisarzem polskim pod względem liczby tłumaczeń (już w latach 30. zeszłego wieku 142 przekłady na 19 obcych języków!).
Śladami Ryszarda Lwie Serce
Prawdziwym odkryciem mogą stać się dla czytelników „Gasnące ognie", szczególnie w swych partiach palestyńskich. Autora przebywającego na Ziemi Świętej w 1929 roku w równym stopniu interesowało żydowskie osadnictwo, co konflikty żydowsko-arabskie czy gorszące antagonizmy między stróżami znajdujących się tam miejsc kultowych dla trzech wielkich religii monoteistycznych. Jego wzrok wychwytywał to, co ukryte, reporterska nieufność kazała weryfikować podsuwane „jedyne prawdy", a wnioski wyciągał dalekie od wszelkiej poprawności. Nie potrafił na przykład zachwycać się kibucowskim wychowaniem, w którym wyczuwał wpływy bolszewickie, odgłosy teorii głoszonych przez towarzyszki Kołłontaj, Krupską czy Kalininową.
Widok bazyliki Grobu Jezusa Chrystusa sponiewieranej „nieświadomym bluźnierstwem i świętokradztwem muzułmanów, zaczynając od możnych Jude i Nussebe, a kończąc na ostatnim rzeźniku, handlującym na Via Dolorosa" budzi w Ossendowskim gniew. „Nastał czas, aby pójść śladami Ryszarda Lwie Serce, który sprawę ideału chrześcijańskiego i pragnienie oswobodzenia Ziemi Świętej stawiał wyżej od wymagań koniunktury politycznej".
No, niechby ktoś dzisiaj śmiał powtórzyć te słowa! Wypominał też pisarz możnym tego świata, że po I wojnie światowej, przy zawieraniu pokoju i różnych traktatów, „powoływano się na wszystko, lecz nigdy na względy ideologii chrześcijańskiej! [...] Wyniki nie dały długo na siebie czekać. Pozostał nienaruszony, ustalony przez Turków status quo, wykwitł obrażający świat chrześcijański szkarłatny kwiat nienawiści pomiędzy Arabami i Żydami oraz pogarda muzułmanów dla Europejczyków. Stan ten, brzemienny w następstwa, pozostawił Ziemię Świętą, Jerozolimę i grób Zbawiciela w warunkach nie do zniesienia".
A jak jest obecnie? Pod każdym względem gorzej.
Obok Kiepury i Poli Negri
W „Niewolnikach słońca" Ossendowski zajmuje się współczesnym sobie kolonializmem, bynajmniej nie potępiając go w czambuł, bo oto rezultaty wolnościowej polityki Amerykanów wobec Liberii nikogo nie zadowoliły, nie przynosząc odpowiednio wysokiego, cywilizacyjnego postępu. Lepsze wyniki osiągnęli już Francuzi, kształcący wybrane spośród ludności tubylczej jednostki, widząc w nich przyszłą kadrę kierowniczą państw, które prędzej czy później przyjdzie okupantom opuścić. To w 1927 roku, gdy Ossendowski podróżował – w towarzystwie m.in. dwóch innych pisarzy: Kamila i Jerzego Giżyckich – po Afryce Zachodniej, było już oczywiste.
Po „Niewolnikach słońca", jak również powieściach młodzieżowych „Orlica", „Syn Beliry", „Sokół pustyni", francuski krytyk z „L'Intransigeant" zawyrokował: „Jeżeli Ossendowski przeżył lub widział to wszystko, co opisuje, należy mu się nagroda wszystkich towarzystw geograficznych, jeżeli zaś utwory są dziełem wyobraźni, powinno mu się przyznać Nagrodę Nobla".
Popularny był niesłychanie. Tygodnik „Świat" przytaczał następującą anegdotę: „W małym miasteczku w USA przejezdny Polak pyta miejscowego obywatela, czy wie coś o Polsce. Odpowiedź: »O, tak. U nas wszyscy znają nazwiska Paderewskiego, Poli Negri i Ossendowskiego«. Ktoś inny wspominał: »Mówił raz Kiepura w Krynicy, że w Australii na pytanie, jakie zna nazwiska współczesnych wybitnych Polaków, pewien kolorowy marynarz wymienił dwa: Kiepura i Ossendowski«.
Skomentuj